Alfabet katastrofy EURO 2012.pdf

(208 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Alfabet katastrofy EURO 2012
fot. AFP
Mieli wszystko podane na tacy, a i tak się nie udało. Zmarnowali dwa i pół roku
przygotowań, odpadli z najsłabszej grupy Euro. Zawiedli kibiców. Jak do tego doszło?
Staramy się na to pytanie odpowiedzieć w formie alfabetu, alfabetu katastrofy.
A – awans
Od pół roku pisaliśmy, że mamy szczęście. Bo los rzucił nas do najłatwiejszej grupy Euro.
Mówiliśmy, że awans to konieczność. Że Grecy – toporni, Czesi – w kryzysie, Rosjanie –
słabsi niż się ich przedstawia. Klapy nie wyobrażał sobie nawet wiecznie krytykujący Jan
Tomaszewski, bo gdy rozmawialiśmy przed meczem z Czechami, postawił 3:1 dla Polski.
Klapa jednak nadeszła. Jedni mówią – sabotaż, kompromitacja, absolutny poziom dna.
Drudzy – smutnieją, ale reprezentantów ganić nie chcą. W końcu dali z siebie wszystko.
Jeszcze inni mówią, że ten brak awansu wyjdzie nam kiedyś na dobre. Kibice się wkurzą,
dziennikarze zaczną wywierać presję, a w PZPN-ie słowo "zmiana" wyprze tradycyjny
"beton". Niemcy też w 2000 roku nie wyszli z grupy. Też pisali o kompromitacji. Potem
wdrożono cały system zmian, a po dziesięciu latach zaczęto zbierać plony. Do tego trzeba
impulsu. Być może ten pojawi się właśnie teraz.
B – bilans
Smuda na zbudowanie drużyny dostał dwa i pół roku. Żaden poprzedni szkoleniowiec nie
miał takiego komfortu. Poparcie decydentów, brak presji ze strony kibiców, same mecze
sparingowe.
Różnie można je oceniać. Można powiedzieć, że w tym roku nie straciliśmy w meczach
towarzyskich bramki, że prawie zanotowaliśmy historyczną wygraną z Niemcami. Można też
inaczej. Brak wypracowanych schematów, totalna improwizacja, zwycięstwa z
przeciętniakami zamiast z zespołami, które zakwalifikowały się na Euro. Przecież tylko
futbolowych dyletantów mogły zaspokoić wygrane z Łotwą, Słowacją czy Andorą.
Przegraliśmy z Danią, Francją i Włochami, skompromitowaliśmy się z Hiszpanią, gdzie
Smuda koniecznie chciał pokazać, że pod jego wodzą Polacy będą grać ofensywnie. Z
kilkoma innymi ekipami, które na Euro jeszcze grają, zanotowaliśmy ledwie remisy. Nie
trzeba być Andrzejem Strejlauem, żeby stwierdzić, że te dwa i pół roku przygotowań z
dzisiejszego punktu widzenia zostały zaprzepaszczone. Niektórzy mówili: to tylko sparingi,
zaczną wygrywać na turnieju. Mówcie tak dalej.
C – cuda
879902263.001.png
"Franek Smuda czyni cuda". Od czasu do czasu odświeżaliśmy tę oklepaną w Polsce regułkę,
mówiąc, że na Euro Lewandowski z Błaszczykowskim mogą okazać się zmęczeni, ale
spokojnie, bo nawet jeśli, to jest z nami Franz. Urodzony farciarz. Człowiek z piłkarskim
nosem, który może i nie nosi garnituru a'la Guardiola, może w przeciwieństwie do Rafy
Beniteza laptopa używa tylko jako podstawkę do kawy, ale co by się nie działo – zawsze
spada na cztery łapy. Cóż, tym razem nie spadł. Całe to powiedzenie z cudami brzmi dziś
żałośnie.
D – dobór
Dobór zawodników przez Smudę od początku budził kontrowersje. Odsunął Artura Boruca i
Michała Żewłakowa, bo bał się ludzi z charakterem. Zachęcał Kuszczaka do zmiany klubu
("U mnie grać będą tylko ci, którzy grają w klubach!"), a gdy ten w końcu odszedł z
Manchesteru i świetnie zaczął radzić sobie w Watford, usłyszał, że wszystkie miejsca w
kadrze są już obsadzone. Podobno bał się, że Kuszczak nie zaakceptuje pozycji nr 2 w bramce
reprezentacji i zacznie psuć atmosferę. Do tego cały ten folklor z powołaniami na scenie,
gdzie kilka godzin wcześniej rozbrzmiewało radosne "Koko Koko…". Dziś można
powiedzieć, że tak samo radosne były decyzje, jakie podejmował Smuda. Powołań dokonał
przed ostatnimi kolejkami ekstraklasy, gdzie jak na złość najlepszymi piłkarzami byli
Arkadiusz Piech i Szymon Pawłowski. O obu dopominali się dziennikarze, ale widocznie
dobre występy w ekstraklasie to trochę za mało. Nawet, żeby dostać pół szansy w sparingu.
Smuda ostatnie kolejki oczywiście widział, no ale powołań już nie zmienił. Trzeba byłoby
przecież jeszcze raz stawiać scenę i jeszcze raz zapraszać Jarzębinę.
E – Euro
Na Euro mieli zagrać najlepsi z najlepszych, piłkarze starannie wyselekcjonowani przez
Smudę w trakcie dwuipółrocznych poszukiwań. Piłkarze, którzy nie tylko prezentują wyższe
umiejętności od innych, ale też wykazuję zgranie, formę, pewne automatyzmy w grze.
Sebastian Boenisch nie miał ani zgrania, ani formy, generalnie nie miał niczego. Półtora roku
nie grał w piłkę, w Werderze trzymano go z dala od pierwszego składu, a nagle wskoczył do
podstawowej jedenastki kadry i dziś śmiało możemy powiedzieć, że był w tym zespole
najgorszy. To tylko jedna z najdziwniejszych decyzji Smudy, o reszcie będzie dalej.
F – fasada
Przed ostatnim meczem w grupie Przemek Rudzki w "Ósmym Dniu Tygodnia" pisał o
"Czeskim Śnie" . Filmie, w którym jedni ludzie nabrali innych ludzi, otwierając sklep, który
tak naprawdę nie był sklepem. Był fikcją. Piękną fasadą, za którą rozciągało się szczere pole.
Kadra Smudy też była taką fasadą. Na pierwszy rzut oka wyluzowana, sprawiająca wrażenie,
że wszystko idzie w dobrym kierunku. Dzisiaj Kuba Błaszczykowski otwarcie przyznaje, że
organizacja pozostawiała wiele do życzenia i obsmarowuje Grzegorza Latę za to, że rodziny
piłkarzy miały problem z dostaniem biletów . Z dnia na dzień będzie pewnie tego więcej.
Robert Lewandowski w trakcie turnieju latał po telewizjach, opowiadał, że wszystko jest
idealne, dzisiaj przyznaje: "graliśmy taką taktyką i nic na to nie poradzę". Jasne – nie
przegraliśmy dlatego, że Kuba nie mógł załatwić dla rodziny biletów, a Lewandowski poszedł
do programu Moniki Olejnik. Przegraliśmy, bo nie mieliśmy pomysłu na grę. Fasada
wyglądała w porządku. Za nią było szczere pole.
G – Grosicki
879902263.002.png 879902263.003.png 879902263.004.png
 
W meczu z Grecją obchodził urodziny, mógł wejść w drugiej połowie i spróbować pociągnąć
drużynę do przodu. Mógł, ale jedyny prezent, jaki sprawił mu tego dnia Smuda, to
kilkadziesiąt minut rozgrzewki przy linii bocznej. Szkoda, że mamy – dzisiaj pasuje napisać
już mieliśmy – selekcjonera, który nie do końca ufa pewnym zawodnikom, który jest do nich
z góry uprzedzony, a szansę gry daje wtedy, gdy sto razy usłyszy o tym w prasie, a w trakcie
meczu zaczyna mu się palić grunt pod nogami. Grosicki wszedł na boisko w meczu z
Czechami, w 55. minucie… Dlaczego nie zagrał z Grecją? Dlaczego w spotkaniu, które
należało wygrać nie wykorzystaliśmy naszego najszybszego zawodnika? Przegrane Polaków
na wielkich imprezach zawsze przynoszą to samo. Mnóstwo pytań i brak odpowiedzi.
H – historia
W trakcie Euro ciągle mówiło się, że możemy przejść do historii. Że właśnie takie momenty
kreują bohaterów. Smuda bohaterem chciał być od razu. Po drugim meczu z Rosją stwierdził,
że właśnie przeszedł do historii, bo nie przegrał jeszcze meczu. Jeszcze trochę i poprosiłby o
pomnik. Po meczu z Czechami statystyka, którą tak uroczo chwalił się w mediach, oczywiście
jest już nieaktualna. Zastąpiła ją inna. Smuda w trakcie przygody z reprezentacją nie wygrał
żadnego meczu o punkty! Żadnego!
I – Irlandia
Donald Tusk kilka lat temu mówił, że Polska będzie drugą Irlandią. Te słowa wielokrotnie
były już ośmieszane, analogii znaleziono mnóstwo, teraz dochodzi jeszcze jedna. Tak, razem
z Irlandią jesteśmy najgorszą drużyną mistrzostw. Razem też mamy najlepszych w Europie
kibiców. Przynajmniej to dobre.
J – język
Pierwszy raz w historii zagraliśmy reprezentacją, która nie mówiła w jednym języku. Od
początku pisało się, że to rodzaj hazardu. Awansujemy z grupy – nikt nie będzie miał
pretensji. Przegramy – znowu zacznie się dyskusja o farbowanych lisach. O tym, że Franz na
potrzeby Euro chwytał się dosłownie wszystkiego i wszystkich, choć oczywiście wcześniej
się tych piłkarzy wypierał. Czy Perquis, Polanski, Boenisch, Obraniak faktycznie coś tej
naszej kadrze dali? Czy wnieśli ją na wyższy poziom? Plamy nie dało dwóch pierwszych. Po
meczu z Rosją wiele osób twierdziło, że najlepszy na boisku był właśnie Polanski. Jeśli
jednak weźmie się to wszystko do kupy, to taki sam bilans, a istnieje duże
prawdopodobieństwo, że lepszy mielibyśmy z Polakami. Naprawdę nie trzeba było dzielić
kadry na równych i równiejszych, udawać, że wszyscy tak robią, to i my też. Doszło do
sytuacji, że niektórzy "farbowani" na zgrupowaniu w Lienz zamykali się w pokoju i z nikim
nie rozmawiali. Nie tak buduje się atmosferę.
K – kondycja
Wszyscy pisali, że w drugiej połowie meczu z Grecją polskim piłkarzom odcięło prąd.
Wszyscy widzieli, że ta kadra momentami potrafi grać dobrze, ale właśnie… tylko krótkimi
momentami. Nikt natomiast nie wytłumaczył, dlaczego. Dlaczego tak często snujemy się po
murawie, skąd te braki wynikają. Ta dyskusja odżywa zresztą za każdym razem, gdy
odpadamy z turnieju. Gdzie ta kondycja, kto za to odpowiada itd. Czy tzw. spece od
przygotowania fizycznego w końcu złożą jakiś raport?
L – Lienz
Tam szykowaliśmy się do najważniejszego w historii Polski turnieju i tam chyba należy
szukać genezy porażki. Wielu ekspertów to zaznacza. Złe przygotowanie fizyczne, braku
luzu, chęci do gry. Od początku mówiło się, że Smuda "zajechał" piłkarzy, choć oczywiście
nikt wtedy nie panikował, bo świeżość miała wrócić na pierwsze mecze. Odpowiedzią na to,
czy wróciła, jest mecz z Grecją . Odpowiedzi możemy też szukać w sztabie reprezentacji,
który swoją drogą też budzi kontrowersje. Jak to możliwe, że na pół roku przed turniejem
przychodzi jakiś Barry Solan? Jakiś, bo Smuda sam do końca nie wiedział, kim ten człowiek
jest. Mówił o tym, że przygotowywał do Euro 2008 reprezentację Turcji, że ogólnie ma
szerokie doświadczenie w piłce. Solan to tymczasem przebieraniec, bo nikt taki nigdy w
kadrze Turków nie pracował.
Ł – Łukasz
To był słaby turniej w wykonaniu Łukasza Piszczka. Trudno powiedzieć, dlaczego. Był
zmęczony po ciężkim sezonie? Nie potrafił odnaleźć się w systemie Smudy? Piłkarz Borussii
rzadko przypominał obrońcę, którego oglądamy w meczach Bundesligi. Nie atakował, rzadko
dośrodkowywał. Dariusz Szpakowski zrobił go asystentem przy pierwszej bramce z Grekami,
tymczasem wrzucał Błaszczykowski, bo Piszczek stał schowany w tyle. Dobrym
podsumowaniem jego postawy na Euro był mecz z Czechami. Kilka razy dał się objechać
rywalom, a sytuację musiał ratować Marcin Wasilewski, dostając raz przez to żółtą kartkę.
M – Murawski
Jeden z trójki nieszczęsnych defensywnych pomocników, za których dzisiaj wszyscy mają
pretensję do Smudy. Murawski był z nich najgorszy. Miał być pomocnikiem, który broni, ale
który też atakuje. Miał grać prostopadłe piłki, wspomagać Lewandowskiego. Nie wywiązał
się z niczego. Dobra połówka w meczu z Grecją i nic więcej. Dopełnieniem fatalnego obrazu
było spotkanie z Czechami, strata piłki w środku pola i strata gola.
N – nic się nie stało
Zorganizowaliśmy mistrzostwa i miejsce w turnieju mieliśmy za darmo. Nie umiemy szkolić
piłkarzy, więc wzięliśmy do kadry farbowanych lisów. Od lat narzekamy, że nie mamy
gwiazd w europejskiej piłce, więc w Dortmundzie ukształtowano nam kapitalny tercet. Do
tego dostaliśmy najłatwiejszą z możliwych grup i niesamowite wsparcie kibiców. Teraz
wszyscy śpiewają "nic się nie stało". A właśnie, że nie. Stało się. Fantastyczny nastrój Euro,
który udało nam się poczuć przez tydzień, właśnie gaśnie. A było tak pięknie.
O – obrona
Przed mistrzostwami mówiło się o niej najwięcej. Ciągle jakieś roszady, obawy itd. Dzisiaj
trzeba jasno zaznaczyć, że para środkowych obrońców Perquis i Wasilewski to nasi najlepsi –
po Błaszczykowskim i Lewandowskim – piłkarze na Euro. Szczególnie dobrze wypadł ten
pierwszy. Mówiło się, że wolny – a jednak nadążał. Pisano, że unika odpowiedzialności, a w
meczu z Rosją co chwilę ratował nam tyłek. Ambitny piłkarz.
P – PZPN
 
Dostaje się reprezentantom, wylewa się kubeł pomyj na Smudę, na swój oddzielny rozdział
zasługuje również PZPN. Czy to normalne, żeby Henryk Kasperczak, członek Klubu
Wybitnego Reprezentanta Polski musiał kupować na mecz z Czechami bilet za bramką,
podczas gdy reszta "leśnych dziadków" siedzi w Loży Honorowej? Czy to normalne, że
kapitan reprezentacji Polski w dniu najważniejszego meczu w karierze nie może doprosić się
o bilety dla rodziny? Są to może sprawy trzeciorzędne, ale dopełniają pewnego obrazu. Za
chwilę znowu pewnie usłyszymy, że skoro Euro już się skończyło, to czas wziąć się za PZPN.
R rozgrywający
Bolączka, o której mówimy od kilkunastu lat i pewnie będziemy mówili przez kilka
następnych. Lider. Rozgrywający. Klasyczna "dziesiątka". Być może z kimś takim byliśmy w
stanie stworzyć trzy prostopadłe podania. Być może ktoś taki wspomógłby w ataku Roberta
Lewandowskiego, a w trudnych momentach potrafił na boisku zrobić przewagę. Ludovic
Obraniak tego nie potrafi. Euro 2012 to w jego wykonaniu kompromitacja. Tak, nie bójmy się
tych słów. To, że tak często widzieliśmy dziurę między atakiem a pomocą, to, że Robert
Lewandowski w pojedynkę musiał rozbijać się między obrońcami, to w dużej mierze
"zasługa" Obraniaka. Może kiedyś na tej pozycji zabłyśnie w kadrze Rafał Wolski. Kiedyś,
czyli wtedy, jak będziemy mieli trenera, który podejmuje odważne decyzje.
S – Smuda
Główny winowajca porażki na Euro, choć oczywiście zwalanie winy tylko na trenera byłoby
dużym przekłamaniem. Dobrzy, świadomi swoich umiejętności, piłkarze potrafią olać
szkoleniowca i grać swoje. Tak powinni zagrać reprezentanci Polski w drugiej połowie, gdy
widać było, że Smuda nie ma na ten mecz pomysłu. Ogólnie pomysłu nie miał na cały turniej.
To naturszczyk, facet, który dziś w starciu z nowoczesnym futbolem nie ma, czego szukać.
Dobry trener potrafi analizować, wyciągać wnioski, obserwować mecz tak, żeby dostrzec
więcej niż inni. Znaleźć jakąś lukę, wykorzystać ją, przeprowadzić odważną zmianę. Smudę
mistrzostwa przerosły. Po klęsce z Czechami wyglądał, jakby postarzał się o dziesięć lat.
Mógł być jednak na to przygotowany. Ta pycha, ta niekonsekwencja, przerzucanie
odpowiedzialności na innych w końcu musiała go zgubić.
T – Tytoń
Jasny punkt mistrzostw. Można powiedzieć, że w naszym wypadku to standard. Gani się
zawodników z pola, uznanie dostaje natomiast ten, który stał na bramce. Tytoń wybronił
karnego w meczu z Grecją, przyzwoicie sprawował się w spotkaniu z Rosją i w nagrodę
dostał też mecz z Czechami. Raz ratował nas w groźnej sytuacji, choć na dobrą sprawę była to
piłka, która po prostu na niego wpadła. Nie miał więc Tytoń kapitalnych interwencji a'la Artur
Boruc na poprzednich turniejach. Poza karnym wybronił wszystko, co miał do wybronienia.
W – Wrocław
Miejsce rozgrywania trzeciego, kluczowego dla nas meczu. Miejsce dziwne – powiedzmy to
sobie szczerze. Jeśli Czesi grają trzy spotkania na jednym stadionie, a my tylko dwa, to coś tu
nie gra. Piłkarze sami mówili, że przyzwyczaili się do Warszawy, że wygodniej byłoby grać
ten trzeci mecz w stolicy. To my jesteśmy gospodarzami i to my powinniśmy takich rzeczy
dopilnować.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin