HH 10 - Nie Tylko Honor.pdf

(1535 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
David Weber
Honor Harrington
Nie tylko Honor
Przekład: Jarosław Kotarski
Dom Wydawniczy REBIS Poznań
Tytuł oryginału: Changer of Worlds: Worlds of Honor III
SPIS TREŚCI:
David Weber - Pani midszypmen Harrington
--------------------------------------------------
David Weber - Zmieniająca światy
--------------------------------------------------
Eric Flint – Góral
DZIEŃ PIERWSZY
DZIEŃ DRUGI
DZIEŃ TRZECI
DZIEŃ CZWARTY
DZIEŃ PIĄTY
DZIEŃ SZÓSTY
PÓŹNIEJ
--------------------------------------------------
David Weber - Byle do zmroku
*************************************
David Weber
Pani midszypmen Harrington
Wygląda na pańskiego zasmarkańca, panie bosmanmat.
W cichym głosie stojącego na warcie kaprala Royal Manticoran Marine Corps słychać było
fałszywe współczucie. Takim głosem marines tradycyjnie informowali członków załóg okrętów
Royal Manticoran Navy, że im się portki palą albo też przytrafiło się coś równie miłego. Dlatego
bosmanmat Roland Shelton w żaden sposób nie zareagował, przyglądając się byczemu karkowi z
wyższością zarezerwowaną dla niższych form życia. Przyszło mu to jednak z pewnym trudem, gdyż
spojrzał wpierw w kierunku wskazanym przez podbródek kaprala i dostrzegł obiekt jego uwag.
Z pewnością był to czyjś zasmarkaniec. Jej mundur midszypmena, jak i ciągnięta przez nią
szafka były tak nowiutkie i nienagannie świeże, że tylko metek z cenami brakowało. Szafka
zresztą wyglądała dziwnie, jakby ktoś przyczepił do niej jakiś pokaźny pakunek, ale to akurat
Sheltona nie zaskoczyło. Midszypmeni przeważnie zjawiali się z rozmaitymi nietypowymi
bagażami, mając nadzieję, że nie całkiem łamią regulamin i zdołają przemycić je na pokład.
Zwykle byli w błędzie, ale na wyjaśnienie tego będzie dość czasu, jeśli okaże się, że ta midszypmen
faktycznie ma zamiar wejść na pokład jego okrętu. A wszystko na to wskazywało, bo kierowała się
ku korytarzowi prowadzącemu do ciężkiego krążownika War Maiden. Choć mogło to być po prostu
wynikiem pomyłki.
Taką miał przynajmniej nadzieję.
Była młoda i wysoka - wyższa od niego. Miała ciemne, króciutko ścięte włosy i trójkątną
twarz o ostrych rysach. Pierwsze wrażenie było takie, że składała się ona wyłącznie z nosa i
wielkich, migdałowego kształtu oczu. Chwilowo też twarz ta nie wyrażała niczego, za to w oczach
płonął blask, na widok którego każdemu doświadczonemu starszemu podoficerowi ciarki powinny
przejść po plecach.
Wyglądała na jakieś trzynaście lat. Co oznaczało, że należy do trzeciego pokolenia
poddanego prolongowi, i w niczym nie poprawiało pierwszego wrażenia, mimo że poruszała się z
gracją atlety i ani razu na nikogo nie wpadła, co było dużą sztuką, gdyż galeria była zatłoczona, a
szafka, choć wyposażona w antygrawitator, nie była poręcznym ładunkiem do holowania, co
Shelton wiedział z własnego doświadczenia. A ona wyglądała, jakby tańczyła, a nie przepychała
się z szafką na holu przez tłum.
Gdyby to było wszystko, bosmanmat prawdopodobnie zaklasyfikowałby ją (prowizorycznie i
nieco na wyrost, ma się rozumieć) nieco powyżej przeciętnej, jeśli chodzi o grupę zasmarkańców, z
której doświadczeni starsi podoficerowie Królewskiej Marynarki mieli zrobić królewskich oficerów.
Niestety, to nie było wszystko, bo na jej ramieniu siedział sobie spokojnie kudłaty i wąsaty treecat
rodem ze Sphinksa. Mimo trzydziestu czterech lat standardowych doświadczeń Shelton musiał się
bardzo starać, by nie okazać emocji.
Treecat na jego okręcie!
Gorzej: treecat w kabinie midszypmenów! Już sama ta myśl mogła każdego, kto był
zwolennikiem ładu, porządku i spokoju (o tradycji nie wspominając), doprowadzić do rozstroju
nerwowego. I niezwykle silnej pokusy, by gołymi rękami zadusić zadowolonego z siebie kaprala.
Shelton przez parę sekund żywił jeszcze nadzieję, że to nie na niego spadnie ten dopust
boży i że dziewczę po prostu zgubiło drogę. Potem nadzieja ta zwiędła, gdy midszypmen
skierowała się prosto ku pilnowanemu przez nich wylotowi korytarza.
Obaj zasalutowali, na co odpowiedziała oddaniem honorów w dziwnie paradny, a
równocześnie dojrzały sposób, po czym posłała Sheltonowi błyskawiczne, taksujące spojrzenie i
zwróciła się wyłącznie do wartownika:
- Midszypmen Harrington z rozkazem zameldowania się na pokładzie, kapralu.
I podała mu wyjęty z kieszeni kurtki mundurowej chip z logo RMN. Jej sopran był
zaskakująco miękki jak na kogoś o tym wzroście, ale w jej tonie nie było śladu wahania czy
niepewności. Mimo to bosmanmat, obserwując, jak kapral umieszcza chip w czytniku i sprawdza
zapisany tam rozkaz, zastanawiał się, czy ktoś tak młody zdoła nauczyć się, jak należy wydawać
rozkazy. Miał pewność, że nawet ślad tych myśli nie odbił się na jego twarzy, ale dziwnym trafem
jej treecat przekrzywił łeb i przyjrzał mu się uważnie jasnozielonymi ślepiami, poruszając przy tym
wąsami.
- Zgadza się, ma'am - oznajmił Marine, gdy stwierdził, że treść rozkazów, które miał w
elektrokarcie, pokrywa się z zapisanymi w chipie, po czym oddał go właścicielce i wskazał
Sheltona:
- Bosmanmat Shelton, jak sądzę, oczekuje pani.
Oboje zignorowali jego podejrzanie radosny ton. A Honor spojrzała jedynie na bosmanmata
i uniosła pytająco brew.
Zaskoczyło go to solidnie, jednak jak spokojną by udawała, widział zbyt wielu
zasmarkańców meldujących się na pierwszy w życiu okręt, by dać się zwieść. A najlepszym
dowodem tego, że była równie podniecona i spięta oraz pełna marzeń co inni, był ten błysk w
oczach. A mimo to w tym momencie, unosząc pytająco brew, była pewna siebie i swego
autorytetu. I nie była to poza mająca ukryć strach czy niepewność. Było to zachowanie naturalne
i to właśnie ono rozbudziło w nim cień nadziei. Może jednak będą z niej ludzie...
A zaraz potem treecat zastrzygł uszami i Shelton jęknął w duchu z rezygnacją.
- Bosmanmat Shelton, ma'am - zameldował się przepisowo. - Jeśli pozwoli pani za mną,
zaprowadzę panią do pierwszego oficera.
- Dziękuję, bosmanmacie - odparła i ruszyła w ślad za nim. Z treecatem na ramieniu.
* * *
Honor Harrington robiła co mogła, by nie okazać podniecenia i radości, pokonując w ślad
za bosmanmatem Sheltonem pozbawiony grawitacji korytarz łączący stację kosmiczną z
krążownikiem. Nie przyszło jej to łatwo, gdyż właśnie miała osiągnąć to, czego pragnęła przez
prawie połowę życia i o co walczyła przez trzy i pół roku standardowego na wyspie Saganami. W
żołądku czuła łaskotanie, a na plecach ciarki. Dotarła do końca korytarza, złapała poręcz i
wylądowała, dotykając stopami pokładu za grubą linią oznaczającą granicę zasięgu pokładowej
grawitacji. Dla niej było to równoznaczne z opuszczeniem obszaru Stacji Kosmicznej Jego
Królewskiej Mości Hephaestus i znalezieniem się wreszcie na pokładzie okrętu, na którym miała
odbyć pierwszy patrol bojowy: ciężkiego krążownika HMS War Maiden. Nawet powietrze tu inaczej
pachniało... przynajmniej dla niej. A wrażenie, że otacza ją coś odmiennego, a za rogiem korytarza
czeka coś specjalnego, było zbyt silne, by próbować z nim walczyć.
Nimitz miauknął cicho z naganą - jako empata doskonale wiedział, co czuła, ale jako
pragmatyk do szpiku kości doskonale rozpoznawał zarówno niebezpieczeństwa związane ze
stanem euforii swego człowieka, jak i konieczność stosownego zachowania od samego początku
pobytu w nowym miejscu, toteż wolał jej o nich przypomnieć.
Honor uśmiechnęła się lekko i pogłaskała go, prostując się. Przynajmniej nie zrobiła z
siebie pośmiewiska tak jak nieszczęśnik z jej roku na ostatnim locie treningowym, który
wylądował przed granicą pokładowego systemu przyciągania. Omal nie uśmiechnęła się,
przypominając sobie minę oficera dyżurnego pokładu hangarowego jednostki, na której miało to
miejsce. Teraz jednakże nie był stosowny czas na wesołość - zasalutowała oficerowi dyżurnemu
pokładu hangarowego HMS War Maiden i wyrecytowała:
- Proszę o zezwolenie wejścia na pokład i dołączenia do załogi, ma'am! Płowowłosa
chorąży zmierzyła ją bacznym, taksującym spojrzeniem, zanim odsalutowała i bez słowa
wyciągnęła rękę. Honor podała jej chip z rozkazami i chorąży sprawdziła je z zawartymi w pamięci
swej elektrokarty, tak jak przed chwilą zrobił to wartownik z korpusu. Potem kiwnęła głową,
oddała jej chip i powiedziała:
- Zgody udzielam, midszypmen Harrington.
Jej ton był jak najbardziej przepisowy, lecz czuło się w nim nie tyle wyższość, ile
świadomość własnego doświadczenia - w końcu nie dość, że była co najmniej rok standardowy
starsza, to miała już za sobą ten sprawdzający patrol, no i była mianowanym oficerem Jego
Królewskiej Mości. Spojrzała na Sheltona i odruchowo wyprostowała się - minimalnie, lecz
zauważalnie.
- Proszę kontynuować, panie bosmanmat - powiedziała już zupełnie innym tonem.
- Aye, aye, ma'am - potwierdził Shelton i dał znak Honor, by poszła za nim.
I skierował się ku windom.
* * *
Komandor porucznik Abner Layson siedział za biurkiem i uważnie studiował rozkazy, nie
kryjąc przed sobą, że mogą one stanowić nowy powód bólu głowy. Przed biurkiem siedziała
niezwykle sztywno midszypmen Harrington, zajmując jedynie fragment fotela. Dłonie trzymała na
kolanach, stopy miała przepisowo rozchylone, a wzrok wbity w ścianę jakieś piętnaście
centymetrów nad głową pierwszego oficera. Prawie się zarumieniła, gdy kazał jej usiąść,
zabierając się do przeglądania jej papierów, ale zdołała nad sobą zapanować. W ogóle
kontrolowała się całkiem dobrze. Jednak lekki ruch koniuszka ogona treecata świadczył, że nie
była wcale tak spokojna, na jaką starała się wyglądać. Layson przyznawał natomiast, że własne
zewnętrzne objawy zdenerwowania stłumiła błyskawicznie i całkowicie.
Ponownie spojrzał na ekran i czytając oficjalne, suche zdania opinii oraz wyniki z
poszczególnych przedmiotów, cały czas zastanawiał się, co też napadło kapitana Bachfischa. I co
tak niezwykłego było w siedzącej przed nim dziewczynie, że ten poprosił o przydzielenie jej na
pierwszy próbny lot na swój okręt.
To, co najbardziej uderzało na pierwszy rzut oka, to wiek. Była młoda, miała bowiem
zaledwie dwadzieścia lat (nie wyglądała na tyle, ale to już była zasługa prolongu). Wiek
kandydatów przyjmowanych do akademii nie był ściśle określony, ale większość zjawiała się tam,
mając osiemnaście - dziewiętnaście lat standardowych. Ona miała wtedy ledwie siedemnaście, co
było tym bardziej zaskakujące, iż nigdzie nie mógł dopatrzyć się śladu koneksji arystokratycznych
czy finansowych. Z drugiej strony jej średnia ocen ze wszystkich lat była doskonała. Jeśli nie
liczyć matematyki, miała wyłącznie doskonałe i wyśmienite noty. Zwłaszcza z taktyki i
symulatorów, co było warte zapamiętania. Choć naturalnie miał przykrą świadomość faktu, że
wielu prymusów akademii w praktycznych warunkach służby liniowej okazywało się smętnym
rozczarowaniem. Doskonale także spisywała się na testach kinetycznych, choć to przy obecnym
stanie techniki pokładowej miało coraz mniejsze znaczenie. Oraz bardzo dobrze szedł jej pilotaż
wszystkiego, czego tylko się dało, w tym także lotni. Była aktualną rekordzistką akademii w
długości lotu; godne podziwu. Ale mogła też być uparta, a nawet beztroska. .. o czym świadczyła
oficjalna reprymenda za zignorowanie instrumentów w czasie lotu. I nagana za brak dyscypliny w
trakcie lotu... i to niejedna... to nie wyglądało obiecująco... choć z drugiej strony wszystkie dostała
tego samego dnia...
Zagłębił się w szczegółową część dokumentacji i prychnął, z trudem maskując to atakiem
kaszlu. Wszystko było jasne: skoro przeleciała w czasie regat nad jachtem komendanta na
wysokości masztów, kładąc wszystkich na pokład, a bardziej nerwowych skłaniając do skoku za
burtę, to nie było się czemu dziwić. Hartley musiał mięć o niej naprawdę dobrą opinię, skoro na
naganach się skończyło... no tak, jej boczna była siostrzenicą króla, a tej przecież z akademii
wylać nie mogli! No, przynajmniej nie za coś takiego, bo za morderstwo z premedytacją to i może...
Komandor porucznik Layson westchnął i odchylił oparcie fotela, masując sobie nasadę
nosa i zza zasłony dłoni przyglądając się siedzącej. Niepokoił go treecat. Wiedział, że nie powinien,
jako że przepisy w tej kwestii były całkowicie jednoznaczne od czasów rządów królowej Adrienne.
Zgodnie z prawem żadnego adoptowanego nie można było odseparować od treecata, a Harrington
jakoś przeszła z nim przez akademię, i to nie zostawiając śladu problemów w papierach, więc
nawet jeśli jakieś wyniknęły, to nie były poważne. Niestety, okręt to znacznie mniejszy świat niż
wyspa, a ona nie była jedynym midszypmenem na pokładzie.
W czasie długiej podróży małe zazdrości i złośliwości mogą urosnąć do rangi poważnych
problemów, a tylko jej przysługiwało prawo do zabrania ze sobą zwierzaka. Layson doskonale
wiedział, że treecaty nie są zwierzątkami domowymi i że są inteligentne, choć nie wiadomo było
dokładnie jak bardzo. Podobnie jak wiedział, że kiedy połączą się empatyczną więzią z
człowiekiem, nie można ich oddzielić od adoptowanego na większą odległość bez poważnych
konsekwencji dla obu stron. Ale wyglądały niczym pluszowo - futrzane zabawki albo ziemskie
koty, a większość obywateli Gwiezdnego Królestwa Manticore wiedziała o nich jeszcze mniej niż
on, toteż umknięcie w tej sytuacji nieporozumień i zazdrości wydawało się mało prawdopodobne.
Jego zmartwienie pogłębiała świadomość, że okręt dostał nowego pomocnika oficera taktycznego
dzięki niezbadanym wyrokom kadr floty. A pomocnik oficera taktycznego tradycyjnie
odpowiedzialny był na każdym okręcie za wyszkolenie i zdyscyplinowanie midszypmenów. Layson
co prawda nie miał jeszcze okazji bliżej zapoznać się z nowym oficerem, ale to, czego dotąd się
dowiedział, jakoś nie skłaniało do pokładania zaufania w jego możliwościach i umiejętnościach.
Jednak to nie obecność treecata była głównym problemem nurtującym Laysona. Musiał
bowiem istnieć powód, dla którego kapitan chciał ją mieć na pokładzie, a on nie był w stanie się
go domyślić, choć naprawdę próbował. Taka prośba o przydzielenie kogoś oznaczała zwykle
początek gry w protekcję, której z zamiłowaniem oddawali się starsi stopniem oficerowie. Motywy
były dwa: albo chęć uzyskania wsparcia kogoś ustosunkowanego poprzez wykonanie pierwszego
ruchu wobec jego syna, córki czy bliskiego krewnego, albo też odwzajemnienie podobnej
uprzejmości. Tyle, że Harrington była córką wolnych posiadaczy ziemskich z planety Sphinx, a jej
koneksje sprowadzały się do znajomości z młodszą córką earla Gold Peak, z którą mieszkała przez
ponad dwa lata standardowe w jednym pokoju. Co ciekawsze, nawet gdyby rzeczywiście o to
chodziło, Layson nie widział sposobu, w jaki stary mógłby na tym skorzystać, faworyzując
Harrington. I to właśnie najbardziej go niepokoiło, bo dobry pierwszy oficer powinien wiedzieć o
wszystkim, co mogło mieć wpływ na sprawne funkcjonowanie załogi i okrętu, którym zarządzał w
imieniu swego kapitana.
- Wygląda na to, że wszystko jest w porządku, pani midszypmen - powiedział, przestając
masować nasadę nosa i prostując oparcie fotela. - Naszym pomocnikiem oficera taktycznego jest
porucznik Santino, a więc to on będzie pani bezpośrednim przełożonym. Kiedy skończymy
rozmowę, bosmanmat Shelton zaprowadzi panią do kabiny midszypmenów i przyjdzie tam po
panią, gdy się pani rozpakuje. Ponieważ jednak mam zwyczaj rozmawiać ze wszystkimi nowymi
oficerami meldującymi się na pokładzie, spędzimy z sobą jeszcze trochę czasu. Da mi to okazję
poznać panią nieco bliżej i zorientować się, czy będzie pani pasować do reszty załogi.
Zrobił przerwę, więc Honor skinęła głową.
- W takim razie może zacznie pani od powiedzenia mi, pokrótce naturalnie, dlaczego
zdecydowała się pani zostać oficerem Royal Manticoran Navy.
- Z kilku powodów, sir - odparła po paru sekundach zastanowienia. - Mój ojciec, nim
przeszedł na emeryturę i otworzył prywatną praktykę, był lekarzem okrętowym i do około
jedenastego roku życia byłam, jak to się mówi, dzieckiem floty. Zawsze też interesowała mnie
historia flot wojennych, i to zaczynając od okresu okrętów pływających Przed Diasporą. Ale
najważniejszym powodem jest Republika Haven, sir.
- Doprawdy? - Tym razem Layson nie potrafił ukryć zdziwienia.
- Tak, sir - powiedziała z szacunkiem i najzupełniej poważnie. - Uważam, że wojna z
Republiką Haven jest nieunikniona. Nie wybuchnie natychmiast, ale wybuchnie na pewno.
- A pani chce być na miejscu, by załapać się na przygodę i sławę?
- Nie, sir - odparła takim samym tonem jak poprzednio. - Chcę pomóc w obronie Królestwa
Manticore. I nie chcę żyć w Republice Haven.
- Rozumiem... - powiedział wolno, przyglądając się jej z namysłem.
Słyszał już podobne stwierdzenia, ale od znacznie starszych stopniem i wiekiem oficerów,
nigdy jeszcze od dwudziestoletniego midszypmena. Osobiście się z nią zgadzał. Wiedział też, że
jest to powód największej rozbudowy Royal Manticoran Navy w całej jej historii. Jak zresztą i tego,
że rocznik, z którym Harrington ukończyła akademię, był o ponad dziesięć procent liczniejszy od
poprzedniego. Ale jak sama powiedziała, wojna nie wybuchnie natychmiast... a on nadal nie
rozumiał, dlaczego stary chciał ją mieć na pokładzie.
- Cóż, midszypmen Harrington - powiedział w końcu - skoro chce pani pomóc w obronie
Gwiezdnego Królestwa, to przybyła pani we właściwe miejsce. I może pani mięć okazję zacząć
nieco wcześniej, niż się pani spodziewała, ponieważ dostaliśmy rozkaz udania się na patrol
antypiracki do Konfederacji Silesianskiej.
Harrington siadła jeszcze bardziej prosto, choć przed chwilą przysiągłby, że to niemożliwe, a
ogon treecata znieruchomiał, dziwnie przypominając znak zapytania.
- Natomiast jeśli nie żywiła pani nadziei na sławę, to lepiej nie zaczynać teraz - dodał. -
Jak pani zapewne do znudzenia powtarzano, ten patrol to pani ostateczny egzamin.
Ponownie przerwał, przyglądając się jej z uwagą, a ona ponownie skinęła potakująco głową.
Sytuacja bowiem była taka, że pod wieloma względami do midszypmena stosowało się stare
powiedzenie "Ni pies, ni wydra". Oficjalnie pozostawał kandydatem na oficera tuż przed
otrzymaniem patentu. Stopień midszypmena zapewniał mu czasowo miejsce w korpusie
oficerskim i stosowne traktowanie, ale nie gwarantował utrzymania tego stanu rzeczy po
pierwszym patrolu. Ukończenie nauki w akademii nie oznaczało bowiem rozpoczęcia kariery
prowadzącej do objęcia dowództwa własnego okrętu lub do osiągnięcia stopnia flagowego. O tym,
czy absolwent zwany midszypmenem otrzyma patent oficerski i przydział liniowy, decydował ten
pierwszy patrol. Każda flota potrzebowała wielu oficerów nieliniowych i ktoś, kto udowodnił, że nie
nadaje się do służby liniowej, zawsze mógł znaleźć miejsce w administracji, zaopatrzeniu czy
stoczni. Chyba, że pokazał, iż jest całkowicie niezdolny do wykonywania obowiązków czy brania
na swe barki odpowiedzialności, bo wówczas po zakończeniu patrolu otrzymywał dyplom
akademii i formalne pismo, iż Korona jednakowoż nie jest zainteresowana wykorzystaniem go w
jakikolwiek sposób w Królewskiej Marynarce.
- Jest tu pani po to, by się uczyć, a zarówno kapitan, jak i ja będziemy starannie oceniali
pani osiągnięcia. Jeżeli chce pani kiedykolwiek dowodzić własnym okrętem, doradzam dołożyć
starań, by ta ocena była pozytywna.
- Rozumiemy się?
- Tak, sir!
- Doskonale. - Layson uśmiechnął się leciutko. - Zgodnie ze starym powiedzeniem:
midszypmen, który przetrwał akademię, jest jak kot - jak by go nie rzucić w tryby służby, spadnie
na cztery łapy. Przynajmniej takich midszypmenów próbuje stworzyć akademia i tego spodziewają
się wszyscy na okręcie. W pani przypadku jednak, z czego musi pani zdawać sobie sprawę,
istnieje dodatkowy czynnik komplikujący. Konkretnie pani towarzysz.
Zrobił przerwę, by sprawdzić, jakie wrażenie wywrą jego słowa. Nie wywarły żadnego - ta
dziewczyna czego jak czego, ale opanowania miała zgoła imponujące zapasy.
- Nie wątpię, że lepiej niż ja zna pani przepisy dotyczące przebywania treecatów na okrętach
- podjął Layson tonem jednoznacznie wskazującym, że lepiej byłoby dla niej, gdyby się nie mylił. -
i spodziewam się, że będzie ich pani dokładnie przestrzegać. Fakt, że oboje przetrwaliście
akademię, pozwala mi mięć nadzieję, że zdołacie to zrobić i tutaj, ale chcę, by była pani
świadoma, że to znacznie mniejsze środowisko niż wyspa i że prawo przebywania razem na
pokładzie niesie z sobą obowiązek unikania sytuacji, które mogłyby mięć negatywny wpływ na
sprawne działanie załogi. Spodziewam się, że to także pani rozumie. I on też.
- Rozumiem, sir - potwierdziła. - I on też.
- Miło mi to słyszeć. W takim razie bosmanmat zaprowadzi panią do kabiny. A ja życzę
powodzenia, midszypmen Harrington.
- Dziękuję, sir.
- Może pani odejść.
Honor wstała, zasalutowała i wyszła w ślad za Sheltonem.
A komandor porucznik Layson zagłębił się w lekturze kolejnego dokumentu.
* * *
Honor zakończyła słanie koi i przyjrzała się jej krytycznie. Zgodnie z nawykami wpojonymi
jej na wyspie Saganami zrobiła to tak, że narożniki były nieskazitelnie proste i równe, a koc tak
napięty, że odbiłaby się od niego pięciodolarówka. Potem odczepiła od szafki to, co jechało na niej
wierzchem cały czas, uniosła samą szafkę i wsunęła ją w mocowania wystające ze ściany,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin