Sluga I.pdf

(1952 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Raymond E. Feist
Janny Wurts
Sługa Imperium
Przełożył Jarosław Kotarski
Pamięci Rona Fausta, przyjaciela na zawsze
Rozdział pierwszy
Niewolnik
Wiatr zamarł. Kurz osiadł na wszystkim, a powietrze stało się parne i duszne.
W pobliżu palisady otaczającej targ niewolników zaduch wzmagał się od potu długo
niemytych ciał, ścieków z pobliskiej rzeki i śmieci z położonego za palisadą wysypiska.
Przed palisadą zatrzymała się ozdobna lektyka, eskortowana przez oddział zbrojnych
w zielonych barwach domu Acoma. Oficer z zielonym pióropuszem pomógł wysiąść młodej
kobiecie wachlującej się perfumowanym wachlarzem. Pani Mara miała lekkie rumieńce; nie
wiadomo, czy od gorąca, czy też od wspomnienia porannego sporu z Jicanem, zażarcie
sprzeciwiającym się jej pomysłowi zakupu niewolników, jego zdaniem całkowicie
bezwartościowych.
- Lujan - głos Mary wybił oficera z rozmyślań nad powodami rumieńców. - Chodź ze
mną, pozostali niech zaczekają.
Głównym obowiązkiem Lujana było dbać o bezpieczeństwo głowy rodu Acoma, a
targowisko niewolników to na tyle publiczne miejsce, żeby myśleć tylko o tym, co ma robić.
Przestał więc się zastanawiać, co też Mara chce osiągnąć w rozgrywce Rady, kupując
niewolników z Midkemii. Jedno było niewątpliwe, każde posunięcie Mary obliczone było na
przetrwanie i umocnienie domu Acoma. Rozgrywka Rady była nie kończącą się polityczną
intrygą, sercem działań wszystkich rodów Tsurani, a pani Mara pokazała już, że choć młoda i
niedoświadczona, jest doskonałą intrygantką. Uniknęła śmiertelnej pułapki zastawionej przez
największego wroga rodu, który doprowadził do śmierci jej ojca i brata. Nie dość, że uszła z
życiem i honorem, ale udało się jej zmusić Jingu Minwanabiego do haniebnego samobójstwa.
Jej sukces był teraz najpopularniejszym tematem rozmów i planów, ale dla niej był
tylko środkiem, a nie celem. Śmierć ojca sprawiła, że ród Acomów stał nad przepaścią.
Chwilowo zdołała oddalić zagrożenie, ale waśń krwi z rodem Minwanabich wciąż trwała i
choć Desio nie był tak sprytny jak jego ojciec, wcale nie był mniej groźny, co więcej, miał
teraz osobiste powody do nienawiści. W ich własnym domu doprowadziła do śmierci jego
ojca, rujnując przy tym uroczyste przyjęcie urodzinowe seniora wojennego. Jubilat i
szlachetnie urodzeni goście opuścili ich dom, przenosząc dalszy ciąg uroczystości na ziemie
Acomów.
Ledwie wyjechali goście, Mara zamknęła się z zarządcą Jicanem, by ustalić, jak
gospodarczo wzmocnić pozycję rodu. Ponieważ dobrobyt Acomów zależał od hodowli bydła,
a najlepsze pastwiska odstąpiono na siedzibę cho-ja, trzeba było wykarczować las,
wybudować ogrodzenia oraz obory. A do tego potrzebni byli niewolnicy. Bez nich nie będzie
większych stad, a bez tego nie będzie gotówki. O tym wiedział nawet Lujan. Mara uniosła
skraj jasnozielonej sukni, żeby nie wlokła się w kurzu i ruszyła ku schodom wiodącym na
otaczające palisadę galerie. Wypłowiałe płócienne markizy zapewniały ochronę przed
palącym słońcem, a ponieważ kupujący znajdowali się ponad ulicą odczuwali nawet
najsłabszy podmuch orzeźwiającego wiatru, najczęściej wiejącego od strony rzeki. Z drugiej
strony, ocieniona galeria z rzędami ławek była doskonałą kryjówką zabójcy, któremu
drewniana podłoga pozwalała śledzić kroki ofiary.
- Pani - Lujan skłonił się, gdy dotarli do pierwszego poziomu. - Jeśli czeka na nas
wróg, będzie lepiej, gdy najpierw zobaczy ostrze mojego miecza, a nie twoją piękną twarz.
- Pochlebca - stwierdziła, prawie się uśmiechając. - Naturalnie, masz rację. Choć
gdyby słuchać Jicana, to w tej chwili najbardziej mogą mnie skrzywdzić ci barbarzyńscy
niewolnicy.
Jican protestował właśnie dlatego, że przez brak gotówki na zakup potrzebnej ilości
zwykłych niewolników musieli kupić niewolników z planety Midkemia. Barbarzyńcy byli,
jak wieść niosła, nieobliczalni, oporni i całkowicie pozbawieni szacunku dla swych panów.
- Założę się, że w tobie, pani, znajdą godnego właściciela - zauważył z uśmiechem
oficer.
- Jeśli nie, to skończą pod pejczem. Musimy mieć te pastwiska na wiosnę albo do strat
trzeba będzie wliczyć także koszt niewolników. Jeśli nam się nie uda, to wyręczą Desia.
Lujan bez słowa ruszył przodem, cicho i sprawnie przepatrując półmrok. Inaczej niż
Mara, obuty był nie w sandały na drewnianych koturnach, lecz w ciche buty na podwójnej,
skórzanej podeszwie. Minwanabi może jeszcze nie doszli do siebie po śmierci Jingu, ale
krocie pomniejszych panków mogło chcieć wykorzystać okazję i pozbyć się nowego,
odzyskującego siły wroga. Ona i jej dziecko byli ostatnimi Acomami; gdyby zginęli, dom
przestałby istnieć, majątek rozdrapaliby napastnicy, a honor rodziny zaginąłby w niepamięci
wraz z pogrzebaniem natami.
Minęli wejście na niższą galerię, zwyczajowo zarezerwowaną dla kupców i służby;
wspięli się na wyższą, zarezerwowaną dla szlachetnie urodzonych. Ponieważ w tym dniu
sprzedawano tylko midkemijskich jeńców, nie było nikogo poza paroma znudzonymi
kupcami. Panów bardziej interesował przebieg wojny za Pęknięciem i rosnące wpływy
Almecha niż zyski ze zwycięstw. Początkowo Midkemianie byli ciekawostką, więc słono
kosztowali, gdy jednak rozniosło się, jak złymi są niewolnikami, ich cena spadła. Tylko
wyjątkowo piękne dziewczęta wciąż były drogie, ale one pojawiały się naprawdę rzadko.
Powiał lekki wietrzyk, przynosząc głosy wioślarzy płynących po Gagajin i głosy
niewolników z zagrody. Ponieważ nikt nie wyraził chęci obejrzenia ponad dwudziestu
niewolników, pilnował ich tylko jeden nadzorca, służący nadzorujący wydawanie im ubrań i
pisarz z obtłuczoną tabliczką w garści. Niewolnicy przerastali ich, zresztą nawet najwyższych
Tsurańczyków przewyższali o głowę. Uwagę zwracał zwłaszcza jeden, ogniście rudy brodacz,
próbujący dogadać się łamanym językiem z nadzorcą.
- Ktoś tu jest - szept Lujana przerwał jej dalsze obserwacje.
Ponad ramieniem schylonego oficera dostrzegła ciemną postać z tyłu galerii. Mógł to
być każdy, choć zabójca był najmniej prawdopodobny, chyba że wrogowie mieli szpiega
wśród jej najbliższego otoczenia: dopiero wieczorem postanowiła, że będzie dziś na targu.
Gdy postać poruszyła się, Mara odetchnęła z ulgą: był to szlachetnie urodzony młodzieniec
wielkiej urody i wdzięku. Widząc ją, wstał.
- Znam go - powiedziała cicho i Lujan puścił rękojeść miecza. Mężczyzna poruszał się
z gracją szermierza; odziany z wykwintną prostotą i przystrzyżony na wojskową modłę za
jedyną ozdobę miał wisior ze szlifowanego obsydianu.
- Hokanu. - Dopiero słysząc to imię, Lujan odprężył się całkowicie.
Wprawdzie nie było go u Minwanabich, ale wiedział od żołnierzy, że ojciec
młodzieńca, pan Kamatsu Shinzawai był tym jedynym, który pomógł Acomie, gdy inni
przyjęli śmierć Mary za przesądzoną.
Po śmierci męża Mara otrzymała wiele propozycji ponownego zamęścia, ale żaden ze
starających się nie był ani tak przystojny, ani majętny jak drugi syn pana Shinzawai.
Ponieważ Lujan, jak każdy spod znaku Acomy, był osobiście zainteresowany ewentualnym
wyborem Mary, przyjrzał się Hokanu uważnie, choć ze stosowną powściągliwością.
Zauważył więc natychmiast rumieniec Mary i szczerą radość gościa.
- Pani, co za miła niespodzianka! Nie oczekiwałem, że znajdę tu tak piękny kwiat -
Hokanu skłonił się i dodał z uśmiechem: - Choć ostatnio okazało się, że ten kwiat ma ostre
kolce. W Silmani wciąż najwięcej mówi się o twoim zwycięstwie nad Jingu.
- Nie widziałam barw Shinzawai wśród lektyk na ulicy. Kazałabym podać coś
chłodnego do picia - Mara odkłoniła się i uśmiechnęła równie szczerze. - A może nie chcesz,
by zauważono twoje zainteresowanie tymi niewolnikami? Czy twój ojciec, Panie, ma się
dobrze?
Zwyczajowe pytanie-powitanie padło po znaczącej pauzie, ale Hokanu nie wydawał
się nią speszony. Kurtuazyjnie ujął Marę pod ramię i posadził na najbliższej ławce. Jego
dotyk mocny i delikatny - całkiem inny od uścisków męża, które aż nadto dobrze poznała
przez dwa lata koniecznego dla dobra rodu związku.
- Jesteś nader spostrzegawcza. - Uśmiechnął się z nagłym zadowoleniem. - W rzeczy
samej, interesuję się tymi niewolnikami na życzenie ojca... Będę z tobą szczery, tak jak mój
ojciec zawsze był szczery wobec pana Sezu: nasi ojcowie w młodości walczyli razem i
zawsze sobie ufali.
Mara z trudem opanowała chęć szczerości - ufała Hokanu, ale nie służbie. Młodzian z
dala od domu mógł skorzystać z wolności, alkohol zaś rozwiązywał języki...
- Interesuję się nimi z wyrachowania - odparła z rezygnacją. - Siedziba cho-ja
pozbawiła nas najlepszych pastwisk. Nie mam dość niewolników, by na wiosnę przygotować
nowe, a nie stać mnie na kupno waszych. Tak więc, choć cieszę się ze spotkania, smuci mnie
licytacja z przyjacielem... Prawdę mówiąc, nie liczyłam dziś na konkurencję.
Hokanu przez chwilę przyglądał się swym dłoniom, marszcząc czoło w namyśle, po
czym spytał z uśmiechem:
- Jeśli uwolnię cię od tego kłopotu, to będziesz winna Shinzawai uprzejmość.
Powiedzmy, wspólny obiad z biednym, drugim synem, i to w najbliższym czasie?
- Pochlebca z ciebie... Doskonale, choć wiesz, że nie potrzeba łapówki, by złożyć mi
wizytę. Jesteś zawsze mile widzianym gościem.
Hokanu spojrzał z oburzeniem na Lujana.
- Ładnie powiedziane jak na kogoś, kto odprawił mnie w Sulan-Qu!
- Nieprawda - zaprzeczyła żywo i zarumieniła się, świadoma zbytniego pospiechu. -
Przybyłeś w najmniej dogodnym momencie.
Nie mogła mu przecież powiedzieć, że musiała uporać się z podwójnym szpiegiem i z
odzyskaniem władzy nad rodem.
- Ceduję na ciebie tych Midkemian za cenę, jaką wytargujesz od handlarza -
powiedział poważnie Hokanu, widząc rozterkę towarzyszki.
- Ależ nie chcę sprawiać ci kłopotu - zaprotestowała, maskując napięcie. - Shinzawai
zawsze byli nam przychylni, toteż czas najwyższy, by Acomowie się zrewanżowali. Pozwól,
że to ja dokonam cesji.
Próba spełzła na niczym, gdyż Hokanu był inteligentny, a choć Mara mu się podobała
i szanował ją za to, co osiągnęła, nie tracił głowy. Starając się ulżyć dziewczynie, która z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin