Mahy.Margaret.Przemiana.Polish.eBook-1BO.pdf

(748 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Przemiana
Dla Briog
i innych nocnych goĞci
Governor’s Bay, 1983.
Rozdziaá pierwszy
OstrzeĪenia
Choü na etykietce szamponu widniaáo sáowo ParyĪ i zdjĊcie piĊknej dziewczyny z
wieĪą Eiffla za nagimi plecami, to napis drobnym druczkiem, tuĪ pod obrazkiem
bezlitoĞnie zdradzaá prawdĊ. Made in New Zealand - gáosiá napis - Wisdom Laboratories,
Paraparaumu.
Jeszcze przed momentem, w chwili rozmarzenia, Laura wyobraĪDáa sobie, jak po
umyciu gáowy wychodzi spod prysznica i odkrywa, Īe nie tylko staáa siĊ niewiarygodnie
piĊkna, ale jeszcze przeniosáa siĊ do ParyĪa. Ale czy warto myü gáowĊ jeĪeli miaáoby siĊ
przez to przenieĞü tylko do Paraparaumu? Poza tym wiedziaáa, Īe wáosy nie wyschną
przed wyjĞciem do szkoáy i czeka ją pól dnia ze zmarzniĊtymi uszami. To byáa prawda o
Īyciu, podobnie jak to, Īe szampon wyprodukowano w Nowej Zelandii. Same marzenia
to za maáo, by staü siĊ inną osobą, u progu innego poranka, a szampon nie mógá nikogo
przenieĞü do piĊknego miasta peánego artystów pijących wino i raczących siĊ
naleĞnikami smaĪonymi w brandy.
W kuchni wĞciekle zawyá czajnik báagający o zdjĊcie z gazu. Laura, wyrwana z
zamyĞlenia, wyszáa spod prysznica i stwierdziáa, Īe na wieszaku nie ma rĊcznika.
6áyszaáa jak Kate - jej matka – krząta siĊ za Ğcianą, ratując czajnik z opresji i usiáowaáa
otrząsnąü siĊ z wody jak pies, chociaĪ wiedziaáa, Īe to nigdy nie zdaje egzaminu.
- Mamo, rĊcznika nie ma! - krzyknĊáa z pretensją, ale w tej chwili zobaczyáa
UĊcznik leĪący przy drzwiach i szybko porwaáa go z podáogi.
- JuĪ mam! W porządku! No, nie! Caáy mokry!
- Kto pierwszy, ten ma najsuchszy! - krzyknĊáa z kuchni Kate.
Lustro wisiaáo w najbardziej zaparowanym miejscu áazienki i pokazywaáo teraz
jakiegoĞ rozmytego ducha. Ale Laurze to pasowaáo, bo miaáa wątpliwoĞci co do swojego
odbicia i czĊsto wolaáa, jak byáo rozmazane niĪ wyraĨne. Choüby nie wiem jak
próbowaáa zaskoczyü swoją wáasną twarz, nigdy do koĔca jej siĊ nie udawaáo i nie miaáa
pewnoĞci, jak wygląda, kiedy nie próbuje. Ale reszta ciaáa byáa áatwiejsza w ocenie i
napawaáa ją pewnym nieĞmiaáym optymizmem.
- Na odlegáRĞü zaczyna wyglądaü w porządku – powiedziaáa kiedyĞ Nicky, jej
koleĪanka z klasy. - Gorzej z bliska. TrochĊ zbyt pospolite. Namów mamĊ, Īeby ci
pozwoliáa zrobiü sobie jakąĞ odlotową fryzurĊ, jakieĞ jasne pasemko z przodu czy coĞ
takiego.
Laura nie chciaáa jasnego pasemka. W zasadzie odpowiadaá jej ten pospolity
wygląd i pospolite Īycie, w którym najwaĪniejszymi osobami dla niej byáa matka i maáy
braciszek Jacko. Tylko czasami, kiedy staáa przed lustrem, sáowa Nicky powracaáy jak
miáy komplement, sugerując, Īe pewne zmiany byáyby moĪliwe, gdyby kiedykolwiek ich
chciaáa.
W salonie po drugiej stronie wąskiego korytarzyka tym razem Kate postanowiáa
sobie pomarudziü.
- PrzecieĪ nie mogáam przyjechaü w jednym! - mówiáa. – ZauwaĪ\áabym przy
zmianie biegów.
- Buta zgubiáa! - poinformowaá Jacko, kiedy Laura, szczelnie owiniĊta
UĊcznikiem, przemknĊáa obok niego do swojego pokoju.
Zatrzymaáa siĊ w drzwiach. Przez krótką chwilĊ coĞ ją przeraziáo, choü nie
zauwaĪ\áa ani nie usáyszaáa absolutnie nic niezwykáego. A jednak, jeszcze stojąc w
drzwiach, poczuáa to znowu - coĞ jakby drganie jakiejĞ poruszonej struny.
- Szukaáam juĪ wszĊdzie! - powiedziaáa Kate, a w jej gáos zaczĊáa wkradaü siĊ
znajoma nuta porannej paniki. Laura, odgoniwszy od siebie owo tajemnicze wewnĊtrzne
drĪenie, wziĊáa siĊ za zakáadanie szkolnego mundurka – wszystko zgodnie z przepisami,
z wyjątkiem majtek, bo noszenie szkolnych majtek staáo w sprzecznoĞci z kodeksem
honorowym.
Byá to zakaz surowszy niĪ jakikolwiek przepis, który jakkolwiek szkoáa byáaby w
stanie wprowadziü.
To ostrzeĪenie! - pomyĞlaáa i serce podeszáo jej do gardáa. Miewaáa ostrzeĪenia
juĪ wczeĞniej. Niezbyt czĊsto, ale nie daáo siĊ ich zapomnieü. Zawsze wydawaáo jej siĊ
potem, Īe kiedy juĪ otrzymaáa ostrzeĪenie, powinna móc coĞ zrobiü, Īeby zmieniü bieg
rzeczy, ale za kaĪdym razem okazywaáo siĊ, Īe ostrzeĪenia są caákowicie poza jej
kontrolą. OstrzeĪenia byáy tylko po to, Īeby mogáa siĊ na coĞ przygotowaü.
- Nadal szuka buta! - poinformowaá Jacko, stanąwszy w drzwiach w celu záRĪenia
raportu.
Laura wziĊáa szczotkĊ do wáosów i spojrzaáa w swoje wáasne lustro - najlepsze w
domu, poniewaĪĞwiatáo z okna padaáo prosto na nie.
Przyjrzaáa siĊ sobie uwaĪnie.
Wcale nie wyglądam tak dziecinnie - pomyĞlaáa, odwracając swoją uwagĊ od
ostrzeĪenia, w nadziei, Īe da jej spokój i sobie pójdzie. Ale odbicie w lustrze byáo
zdradliwe. Wpatrując siĊ w nie, poczuáa nie tylko niepokój - poczuáa prawdziwe
przeraĪenie.
Czasami niewielkie zmiany są bardziej niepokojące niĪ duĪe. Gdyby ją zapytano,
skąd wie, Īe to nie jej odbicie, nie potrafiáaby wskazaü ani jednej obcej cechy. Wáosy
byáy jej, oczy byáy jej - ocienione smoliĞcie czarnymi rzĊsami, z których byáa szczególnie
dumna. A mimo to twarz w lustrze nie byáa jej twarzą, bo wiedziaáa coĞ, czego ona nie
wiedziaáa.
Twarz patrzyáa na nią z jakiegoĞ tajemniczego miejsca, oĪywiona lĊkami i
radoĞciami, których nie potrafiáa do koĔca rozpoznaü. Nie byáo wątpliwoĞci - przyszáRĞü
nie tylko ja ostrzegaáa, ale równoczeĞnie wabiáa.
- PrzestaĔ! - powiedziaáa Laura na gáos, bo byáa przeraĪona, a kiedy byáa
przeraĪona, czĊsto reagowaáa gwaátownie. ZmruĪ\áa oczy, potrząsnĊáa gáową i kiedy
znowu spojrzaáa w lustro, byáa juĪ tam, z powrotem, zwyczajna, z brązowymi,
weánistymi wáosami, ciemnymi oczami i oliwkową cerą - na skutek dziwnego kaprysu
genów odziedziczonych po pradziadku, polinezyjskim wojowniku, tak róĪna od swojej
jasnowáosej matki i brata.
- Ratunku! - powiedziaáa i przeleciawszy przez korytarzyk, wpadáa do pokoju
mamy i Jacka, w którym na pierwszy rzut oka nikogo nie byáo, bo Kate na czworakach
grzebaáa pod áyĪkiem, licząc na to, Īe but schowaá siĊ tam w nocy.
- Mamo! - powiedziaáa. - Posáuchaj! Miaáam prawdziwe ostrzeĪenie!
- O co ci chodzi? - poirytowany gáos Kate przedará siĊ przez materac. - Znowu to
samo! - powiedziaáa Laura.
- Wiem, Īe znowu to samo - burknĊáa Kate, ale mówiáa o czym innym. - To juĪ
drugi dzieĔ z rzĊdu. Czy ktoĞ mi wytáumaczy, jak najzupeániej zwyczajny... Nie, nie
zwyczajny.... jak áadny, caákiem drogi but, moĪe sobie po prostu gdzieĞ pójĞü w nocy?
- Przejrzaáam siĊ w lustrze i nagle moje odbicie siĊ postarzaáo - powiedziaáa
Laura.
- Poczekaj, aĪ bĊdziesz w moim wieku, a coĞ takiego bĊdzie ci siĊ zdarzaü
codziennie - stwierdziáa Kate gáosem nadal stáumionym przez materac. - Niczego poza
kurzem tu nie ma.
Jacko staá w drzwiach, trzymając Pana Kocyka i przeglądając im siĊ, jakby
wystawiaáy specjalnie dla niego jakiĞ cyrkowy numer.
- CoĞ dziwnego siĊ dzieje - Īaliáa siĊ Laura. - Nie powinnam dzisiaj wychodziü.
ZostajĊ w domu, w solidnym, bezpiecznym áyĪku. Napiszesz mi usprawiedliwienie?
- Usprawiedliwienie w czwartek? - zawoáDáa Kate, gramoląc siĊ spod áyĪka i
otrzepując dáonie z kurzu. - OszalaáDĞ? W czwartek bez ciebie nie dam rady Dzisiaj
handlowy wieczór, zapomniaáDĞ? Kto odbierze Jacka, weĨmie go do domu, da mu
kolacjĊ, poczyta na dobranoc? Nie ma mowy - Īadnych usprawiedliwieĔ w czwartki!
- To nie ja wybieram dni - powiedziaáa Laura áamiącym siĊ gáosem - To one mnie
wybierają.
- Czwartkowi nie wolno ciĊ wybieraü! - uciĊáa krótko Kate, jak gdyby mogáa
kontrolowaü przeznaczenie, zwyczajnie nie podejmując z nim dyskusji. - Po prostu
uwaĪaj! Miej oczy szeroko otwarte! SchodĨ z drogi nauczycielom!
- Ale mamo, to przecieĪ nie o to chodzi! – zaprotestowaáa Laura. -To jest
ostrzeĪenie przed czymĞ powaĪnym. Ty nic nie rozumiesz!
- Potem mi opowiesz - powiedziaáa Kate, ale Laura wiedziaáa, Īe nie umiaáaby
opowiedzieü. To byá stan, którego nie daáo siĊ opisaü. Ludzie musieliby jej uwierzyü, a to
najwyraĨniej przekraczaáo ich moĪliwoĞci - szczególnie rano, kiedy Īycie biegáo w trzech
róĪnych kierunkach i tylko jeden z nich byá jej.
Kate nagle doznaáa olĞnienia i pokuĞtykaáa do salonu, gdzie znalazáa but na póáce
nad kominkiem. Zeszáej nocy zostawiáa go tam przez roztargnienie, kiedy przystanĊáa
przed pustym kominkiem, oglądając rysunek Jacka - szczĊĞliwą rodzinkĊ - jedyne, co
umiaá rysowaü. Byli tam wszyscy troje: Laura, Jacko i Kate - rozwichrzeni, choü
geometryczni, z wielkimi gáowami, maáymi nóĪkami i uĞmiechami tak szerokimi, Īe
wyáaziáy poza twarze na otaczający je papier. Pod wpáywem tych uĞmiechów Kate
odzyskaáa równowagĊ i znów zaczĊáa chodziü prosto. But posáusznie wróciá na nogĊ i od
razu mu wybaczyáa.
Jednak Laurze, która miaáa ze Ğwiatem na pieĔku, pojednania nie przychodziáy
tak áatwo. Spojrzaáa na lekko zamglone niebo. Jeszcze parĊ minut temu byáo zwyczajne,
jasne i piĊkne, ale teraz czuáa, jakby lato caáym ciĊĪarem zwaliáo siĊ na dom, owiewając
Mą przy tym gorącym, drapieĪnym oddechem.
- Gdzie masz koszyk, Jacko? - spytaáa Kate i Jacko pognaá po koszyk, w którym
leĪDáa koszulka i majtki na zmianĊ, ksiąĪki do biblioteki, jego ulubiona ksiąĪeczka o
tygrysie i RóĪyczka - róĪowy, uĞmiechniĊty pluszowy krokodyl. ZáRĪ\á staranie Pana
Kocyka i poáRĪ\á na reszcie swoich skarbów. - No to, moi paĔstwo! - powiedziaáa Kate. -
Komu w drogĊ, temu czas! Mam nadziejĊ, córeczko Īe jesteĞ w formie, bo coĞ mi mówi,
Īe z samochodem mogą byü dzisiaj káopoty.
- Dla odmiany - mruknĊáa Laura z uprzejmym sarkazmem w gáosie, bo z
samochodem juĪ od wielu tygodni bez przerwy byáy káopoty.
- Trzeba naáadowaü akumulator, a niewykluczone, Īe w ogóle kupiü nowy -
powiedziaáa Kate. - To sporo kosztuje – syknĊáa przez zĊby z finansowego bólu. - Nie
przejmujcie siĊ, jak ruszy, to juĪ dalej pojedzie. UwaĪaj na Jacka, Lolly, Īeby nie polazá,
gdzie nie trzeba.
Laura podziwiaáa heroiczny wygląd Kate, kiedy ta caáym ciĊĪarem napieraáa na
przedni sáupek samochodu, zmuszając auto do ruszenia z miejsca. Nawet pchając
samochód, potrafiáa wyglądaüáadnie i elegancko ze swoim zawziĊtym uĞmiechem i
chmurą jasnych wáosów káĊbiących siĊ wokóá gáowy. Ulica opadaáa najpierw bardzo
áagodnie, a potem juĪ wyraĨnie. Sztuka polegaáa na tym, Īeby wypchnąü samochód, aĪ
sam zacznie siĊ toczyü, nastĊpnie wskoczyü w biegu i zapaliü na stromiĨnie.
Kate tak wáDĞnie zrobiáa, podobnie zresztą jak wiele razy wczeĞniej. Po drugiej
stronie ulicy Sally, koleĪanka Laury, czekaáa, aĪ ojciec wyprowadzi samochód z garaĪu i
zawiezie ją do prywatnej szkoáy na drugim koĔcu miasta.
- Nie bĊdziemy siĊ tu kisiü przez caáe Īycie – powiedziaáa kiedyĞ z pogardą Sally.
Ale Laura lubiáa dzielnicĊ Gardendale, bo wáDĞnie przeĪ\áa tu cudownie szczĊĞliwy rok i
próbowaáa dalej Ī\ü tak, Īeby zasáXĪ\ü na powtórkĊ z ciekawymi urozmaiceniami.
Sally jeszcze raz pomachaáa w ich stronĊ, kiedy po kilkudziesiĊciu metrach
toczenia siĊ, ich samochód zakaszlaá i wreszcie wydobyá z siebie równy, chrapliwy
warkot.
- No to jazda, cháopie! - zawoáDáa Laura do Jacka. - Gąski, gąski do domu!
- Boimy siĊ wilka záego! - krzyknąá Jacko i chwyciá Pana Kocyka, Īeby schowaü,
na wypadek, gdyby zjawiá siĊ wilk.
- Szkoda, Īe ja nie mam Pana Kocyka – powiedziaáa Laura. - Dzisiaj mi by siĊ
bardziej przydaá.
Pobiegli za samochodem i po chwili juĪ gramolili siĊ do Ğrodka - brat, siostra,
koszyk, róĪowy krokodyl, szkolny plecak i caáa reszta. Samochód zatrząVá siĊ na
powitanie.
- Spokojna gáowa - powiedziaáa Kate do Laury. - Nie pierwszy raz to robiĊ.
- Ale jeszcze nigdy w dniu z ostrzeĪeniem! – mruknĊáa Laura. - Przez chwilĊ
baáam siĊ, Īe wpadniesz pod koáa i zostanie z ciebie miazga.
- Ty i te twoje ostrzeĪenia! - powiedziaáa czule Kate, prawie tak jakby mówiáa do
Jacka, a nie Laury, która miaáa czternaĞcie lat i zasáugiwaáa juĪ na inny ton.
- Dobra, nie wierz, jak nie chcesz! - powiedziaáa Laura. - Nie mam do ciebie Īalu.
Tylko po prostu to jest prawda i juĪ. Wszystko nagle siĊ zapala, jakbym graáa w
Zdobywców Kosmosu i sáychaü: „Uwaga! Uwaga! Uwaga!”.
- Znowu tam byáDĞ? - powiedziaáa Kate, zadowolona, Īe moĪe zmieniü temat na
coĞ zwyczajnego, bez Īadnych przesądów. - Wolaáabym, ĪebyĞ siĊ trzymaáa od tego
miejsca z daleka. Mnóstwo tam róĪnych podejrzanych typów i nie chciaáabym, ĪebyĞ siĊ
wpakowaáa w jakieĞ káopoty.
Mówiáa o Salonie Gier w Gardendale, gdzie maszyny ze Zdobywcami Kosmosu
przez okrąJáy dzieĔ piszczaáy i graáy swoją muzyczkĊ. Zawsze peáno tam byáo
wagarujących dzieciaków i máodych ludzi, którzy nie mogli znaleĨü pracy, wiĊc musieli
jakoĞ zabiü czas.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin