Robert Ludlum - Zdrada Tristana.pdf

(2430 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ROBERT
LUDLUM
ZDRADA
TRISTANA
P RZEKŁAD : J AN K RAŚKO
Spis treści
2
847379071.001.png
Moskwa, sierpień 1991
Elegancka czarna limuzyna zaopatrzona w kuloodporne, laminowane poliwęglanem
szyby, w samonapełniające się opony i w ceramiczną karoserię, podwójnie wzmocnioną ce-
ramiczno-stalowymi płytami pancernymi, wjechała do Lasu Bisewskiego na południowo-
zachodnim krańcu miasta. Rzucała się tu w oczy, bo las był prastary, dziewiczy, poprze-
tykany kępami brzóz i osik, gęsto porośnięty sosnami, wiązami i klonami; kojarzył się z epo-
ką kamienia łupanego, kiedy to spłaszczonymi przez lodowiec równinami wędrowali myśliwi,
którzy wśród rojących się tu drapieżników z prymitywnym oszczepem w ręku polowali na gi-
gantyczne mamuty. Opancerzony lincoln continental był symbolem zupełnie innej cywiliza-
cji, cywilizacji naznaczonej innego rodzaju przemocą, epoki snajperów i terrorystów uzbrojo-
nych w pistolety maszynowe i granaty odłamkowe.
Moskwa była oblężona. Była stolicą supermocarstwa na krawędzi upadku. Klika twar-
dogłowych komunistów sposobiła się do zawrócenia kraju z drogi reform. Do miasta ścią-
gnięto tysiące żołnierzy gotowych strzelać do niewinnych cywilów. Kutuzowskim Prospek-
tem i szosą Mińską ciągnęły kolumny czołgów i transporterów opancerzonych. Czołgi oto-
czyły ratusz, stację telewizyjną, gmach parlamentu, stanęły przed redakcjami gazet. Radio na-
dawało wyłącznie dekrety puczystów, którzy nazwali się Państwowym Komitetem Stanu Wy-
jątkowego. Po latach kroczenia w stronę demokracji Związkowi Radzieckiemu groził powrót
do mrocznej epoki państwa totalitarnego.
W limuzynie siedział starszy siwowłosy mężczyzna o arystokratycznych rysach twarzy.
Był to ambasador Stephen Metcalfe, symbol amerykańskiego establishmentu, doradca Fran-
klina D. Roosevelta i pięciu amerykańskich prezydentów, którzy zasiadali w Gabinecie
Owalnym po nim, milioner, który poświęcił życie służbie dla rządu. Ambasador - był to tytuł
czysto honorowy, gdyż Metcalfe przeszedł już na emeryturę - został pilnie wezwany do Mo-
skwy przez starego przyjaciela, człowieka z najściślejszego kręgu radzieckiej władzy pań-
stwowej. Nic widzieli się od kilkudziesięciu lat: ich znajomość była głęboką tajemnicą, pilnie
skrywaną zarówno w Moskwie, jak i w Waszyngtonie. To, że Kurwenal - taki miał pseudo-
nim - nalegał na spotkanie na odludziu, było dość niepokojące, lecz z drugiej strony żyli w
niespokojnych czasach.
Głęboko zamyślony i wyraźnie zdenerwowany ambasador wysiadł z samochodu, do-
strzegłszy swego przyjaciela, trzy gwiazdkowego generała; generał miał protezę i szedł ku
niemu, mocno kulejąc. Ambasador zlustrował okolicę wprawnym okiem i krew ścięła mu się
w żyłach.
Między drzewami dostrzegł jakiś ruch. Człowiek. Jeden, drugi i... trzeci! Obserwowano
ich! Zostali namierzeni! Otoczeni!
Groziła im katastrofa!
Ambasador chciał krzyknąć, ostrzec przyjaciela, lecz w tej samej chwili dostrzegł re-
fleks światła odbitego od lunetki karabinu snajperskiego. Zasadzka! Wpadli w zasadzkę!
Przerażony zawrócił i nie zważając na ból dotkniętych artretyzmem nóg, pobiegł do li-
muzyny. Nie miał ochroniarzy; zawsze podróżował bez nich. Miał tylko kierowcę, nieuzbro-
jonego żołnierza piechoty morskiej z ambasady.
Raptem tamci ruszyli. Wybiegli ze wszystkich stron naraz, uzbrojeni po zęby żołnierze
w czarnych mundurach polowych i czarnych beretach na głowie. Gdy otoczyli go i zatrzyma-
li, zaczął się szarpać, lecz nie był już młody, o czym nieustannie musiał sobie przypominać.
Chryste, to porwanie? Biorą mnie jako zakładnika? Ochrypłym głosem krzyknął do kierowcy.
Żołnierze zaprowadzili go do opancerzonego rosyjskiego ziła. Wystraszony wsiadł i
stwierdził, że czeka już tam jego przyjaciel, trzy gwiazdkowy generał.
- Co to, do diabła, znaczy? - warknął, powoli dochodząc do siebie.
- Bardzo cię przepraszam - odrzekł Rosjanin. - Żyjemy w niepewnych, niebezpiecznych
3
847379071.002.png
czasach i nie chciałem, żeby coś ci się stało, nawet tu, w tych lasach. To moi ludzie, antyter-
roryści. Służą pod moim dowództwem. Jesteś zbyt ważny, żeby narażać cię na niebezpieczeń-
stwo.
Metcalfe uścisnął mu rękę. Generał miał osiemdziesiąt lat i siwe włosy, lecz profil mu
się nie zmienił i wciąż był orli, drapieżny jak dawniej. Dał znak kierowcy i ruszyli.
- Dziękuję, że przyjechałeś. Wiem, że moje pilne wezwanie zabrzmiało tajemniczo.
- Domyśliłem się, że chodzi o pucz - odrzekł Metcalfe.
- Sytuacja rozwija się szybciej, niż oczekiwaliśmy - powiedział cicho generał. - Dostali
błogosławieństwo Diriżora, Dyrygenta. Przejmują władzę i chyba nie zdołamy ich powstrzy-
mać.
- Moi przyjaciele z Białego Domu obserwują was z wielkim niepokojem. Ale mają
związane ręce: Rada Bezpieczeństwa Narodowego uważa, że interwencja doprowadziłaby do
konfliktu nuklearnego.
- I słusznie. Ci ludzie chcą obalić Gorbaczowa. Nie cofną się przed niczym. Widziałeś
te czołgi? Wystarczy tylko, żeby kazali otworzyć ogień, zaatakować cywilów. To będzie rzeź.
Zginą tysiące ludzi. Ale rozkaz nie zostanie wydany, dopóki nie zatwierdzi go Diriżor.
Wszystko zależy od niego. Jest ich podporą, filarem. Jest najważniejszy.
- Należy do puczystów?
- Nie. To szara eminencja Kremla, człowiek, który pociąga za sznurki w absolutnej ta-
jemnicy. Nie zobaczysz go na żadnej konferencji prasowej; działa ukradkiem. Ale tak, sympa-
tyzuje z nimi. Bez niego nie mają szans. Lecz jeśli ich poprze, przejmą władzę i w Rosji po-
nownie zapanuje stalinowska dyktatura. Świat stanie na krawędzi wojny nuklearnej.
- Ale właściwie po co mnie wezwałeś? - spytał Metcalfe. - I dlaczego akurat mnie?
Generał odwrócił głowę i w jego oczach ambasador dostrzegł strach.
- Bo tylko tobie ufam. Bo tylko ty masz szansę przekonać Diriżora. - Niby dlaczego
miałby mnie posłuchać?
- Chyba wiesz dlaczego - odrzekł cicho generał. - Potrafisz zmienić bieg historii. Obaj
wiemy, że już to kiedyś zrobiłeś.
4
847379071.003.png
Część 1
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin