17 koniec.pdf

(80 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
krajobraz miał kolor sepii, jakbyśmy podróżowali przez starą fotografię. I w jakimś stopniu dla mnie tak
właśnie było.
Miasteczko wyglądało dokładnie tak samo jak rok temu: dziurawe drogi, opuszczone domy i małe sklepiki,
które kiedyś były urokliwe, a teraz wyglądały ponuro. Śnieg na ulicy był brudny, sklepy pozamykane, z
wyjątkiem knajpki U Beatrice i sklepu z pamiątkami. Gdy przejeżdżaliśmy obok pensjonatu, w którym
mieszkał Dante, zamknęłam oczy, sprawdzając, czy go poczuję, ale nie czułam nic.
Gdy ponownie otworzyłam oczy, niemal wyjechaliśmy z miasteczka. Zobaczyłam starego mężczyznę
niosącego worek z lodem ze stacji benzynowej do ciężarówki. Patrzył, jak przejeżdżamy, czarna woda
chlapnęła na okna ciężarówki, gdy skręciliśmy w stronę głównego wejścia do akademii.
Zalało mnie wrażenie obecności nieumarłych. Przed nami po ulicy sunęła foliowa torebka, wiatr uniósł ją w
górę. Taksówkarz jechał dalej, wysiedliśmy dopiero na zaśnieżonym polu na obrzeżach miasta.
Opierając szpadel na ramieniu, zaprowadziłam Noaha do studni pod rajską jabłonką na końcu pola, tam,
dokąd Dante zaprowadził mnie zeszłej zimy.
- Co to jest? - spytał Noah, gdy odgarniałam śnieg z pokrywy studni. Uniosłam ją, powietrze w środku
jęknęło, buchnął ciepły powiew.
- Maine też ma swój system tuneli - powiedziałam i zeszłam pod ziemię.
Prowadziłam Noaha tunelami. Moje mięśnie pamiętały zakręty, zupełnie jakbym właśnie obudziła się po nocy
spędzonej z Dantem i wracała do internatu dziewcząt, żeby wziąć prysznic przed zajęciami.
Wyszliśmy w kaplicy, za skorodowaną kratką wentylacyjną. Panowała cisza, przefiltrowane przez różowe
witraże światło sprawiało, że czułam się jak w kalejdoskopie.
- Nikt nie może nas zobaczyć - szepnęłam, gdy posuwaliśmy się między ławkami. Naparliśmy całym
ciężarem na drzwi kaplicy, udało się je otworzyć mimo wiatru.
Znaleźliśmy się na zewnątrz, w powietrzu czuło się wilgoć. Kilka metrów od nas mężczyzna w kombinezonie
roboczym ciął pień drzewa na kawałki i rzucał do czegoś w rodzaju paleniska. Noah i ja zastygliśmy, ale
nieznajomy tylko uniósł czapkę w powitalnym geście i wrócił do pracy. Pewnie myślał, że jesteśmy uczniami.
Pomachaliśmy mu i poszliśmy dalej, trzymając się w cieniu budynków. Rozglądałam się po kampusie, który
znałam tak dobrze, i zwolniłam kroku.
Wszystko wydawało się takie samo, a jednak inne, niczym owoc gnijący od środka.
Trawnik pokrywał lód i rozmiękły śnieg. Pośrodku, tam, gdzie stał ogromny dąb, teraz sterczał jedynie
żałosny kikut wielkiego drzewa - gałęzie po prawej stronie zostały obcięte. Zresztą ścięto większość drzew
rosnących wzdłuż ścieżek, zostawiając jedynie pniaki, wystające ze śniegu jak na-grobki.
- Co tu się stało? - zapytałam, patrząc na pniak za nami, na którym była tabliczka z napisem: „Środek
owadobójczy".
- Nieważne - powiedział Noah. - Chodź.
To niesamowite, jak wszystko powróciło w jednej chwili. Gdy biegłam przez zaśnieżony trawnik do jeziora,
poczułam się tak, jakbym cofnęła się do zeszłej zimy. Stanęłam pod okaleczonym dębem, wdychając zimne
powietrze i wyobrażając sobie, że wracam do internatu po spotkaniu z Dantem. Która to była wersja
przeszłości? Czy wiedziałam wtedy, że Dante jest nieumarłym? Że ja jestem strażnikiem? Że mamy tę samą
duszę?
Na drzewa opadł mrok, gdy dotarliśmy nad jezioro. Było zamarznięte, ślizgając się, weszłam na jego
pofałdowaną powierzchnię. Wpatrywałam się w wyżłobienia w lodzie, które wyglądały jak grube niebieskie
wstążki, ale nie zdołałam dojrzeć wody pod spodem. Nie wiem, czego właściwie szukałam, miałam nadzieję,
że to wyczuję.
Niemal dotarłam do posągu niedźwiedzia na drugim brzegu, gdy usłyszałam słaby trzask. Nie byłam pewna,
co to było. Drzewo? A może ktoś zamknął gdzieś okno? Szłam da-
lej. Oddychałam płytko, wydmuchując małe obłoczki, aż coś pode mną zadrżało. I zanim zdążyłam zrobić
następny krok, złapać ostatni oddech, lód pękł.
Nie wpadłam - Noah złapał mnie wpół i wyciągnął na brzeg. Upadłam obok niego, na granicy śniegu i lodu.
Położyłam się na plecach, popatrzyłam na szare niebo i właśnie miałam mu podziękować za ratunek, gdy to
poczułam. Pociągnięcie, tak delikatne, jakby go w ogóle nie było, a jednak... Już kiedyś czułam coś takiego,
w czasie egzaminu kwalifikacyjnego.
Wbijając obcasy w śnieg, Noah wstał, ale ja pozostałam bez ruchu. Zamknęłam oczy i pozwoliłam
strumieniowi powietrza owinąć się wokół mnie i pociągnąć mnie w dół, w dół, w głąb jeziora.
Już wiedziałam, co trzeba zrobić. Rzuciłam torbę, rozpięłam i zdjęłam płaszcz.
- Co ty wyrabiasz? - spytał Noah, gdy podeszłam do dziury w lodzie.
- To jest na dnie. Czuję to - odwinęłam szalik. - Tam -
pokazałam.
- Nie możesz tam wejść - zaprotestował. - Jest za zimno. Mogłabyś umrzeć!
- A jak inaczej chcesz to wyjąć? - Odwróciłam się od niego, zeszłam na lód. Dziura była kilka metrów dalej. -
Poza tym - usiłowałam zapanować nad drżeniem głosu - to jest na płyciźnie, nie będzie aż tak źle... - Moje
słowa zawisły parą w powietrzu.
- Renée, ja tam zejdę - odezwał się Noah z tyłu. I zanim go zatrzymałam, zrzucił płaszcz, bluzę, minął mnie i
wszedł na lód.
- Czekaj! - zawołałam, ale on już dotarł do brzegu dziury. Spojrzał na mnie przez ramię i skoczył. Wpadł do
wody z cichym krzykiem, zamachał rękami i zniknął pod lodem.
- Noah? - zawołałam. - Noah? ! - Pochyliłam się, włożyłam rękę do wody. Przeszył mnie ostry ból lodowatego
zimna, palce zaczęły drętwieć. Krzyknęłam i wyciągnęłam dłoń.
Minęła prawie minuta. Już miałam zanurkować za nim, gdy wynurzył się z ciemnej wody. Chwycił krawędź
lodu, ale pękła pod jego rękami. Z ogromną ulgą, że nie muszę nurkować za nim, złapałam jego ręce i
pociągnęłam.
- Pomóż mi! - poprosiłam, ale jego ciało już zesztywniało, koszula zaczęła zamarzać. - Błagam, Noah,
pomóż mi!
Poczułam, że jego mięśnie napinają się, nogi zaczęły młócić wodę, odbijając się od lodu. Zebrałam
wszystkie siły i w końcu wyciągnęłam go na śnieg.
Przekręciłam go, zaczęłam rozcierać mu twarz i dopiero wtedy zobaczyłam, że przyciska do piersi małe
metalowe pudełko, zamknięte klamrami, z symbolem kanarka wygrawerowanym na pokrywce.
- Znalazłeś! - zawołałam, owijając go bluzą i płaszczem. Włosy miał sztywne od lodu. - Udało ci się!
Noah uśmiechnął się słabo. Trząsł się cały, twarz miał bladą, wargi mu zsiniały. Kierowana impulsem
pochyliłam się i pocałowałam go.
Gdy się odsunęłam, zobaczyłam, że uśmiecha się smutnie.
- To mi się podoba.
Zaśmiałam się i przewróciłam oczami.
- Dobrze. - Wzięłam go za rękę. - Możesz iść? Skinął głową, chwycił mnie wpół.
- Dokąd idziemy? - spytał. Szłam pochylona prosto przez trawnik, ścieżka była pusta.
- Do środka, żebyś się ogrzał.
Najbliżej było Kolegium Horacego, lekcje się skończyły, więc budynek powinien być pusty. Ruszyłam w tamtą
stronę, prowadząc opierającego się na mnie Noaha. Byliśmy już niemal przy wejściu, gdy drzwi otworzyły się
znienacka i wypadł z nich mój dziadek, uderzając szpadlem w ziemię jak laską. Jego rzadkie białe włosy
zmierzwiły się w mglistym powietrzu. Błyskawicznie pchnęłam Noaha na ziemię, za zaspę śniegu.
Zaczekałam, aż drzwi do kolegium się zamkną, po-mogłam Noahowi wstać i wprowadziłam go do środka.
W holu było ciemno, w oknach wisiały grube niebieskie zasłony. Pod oknami bulgotały rozgrzane kaloryfery,
na podłodze leżał czerwony chodnik. Posadziłam Noaha, żeby od-tajał. Zamknął oczy, jego mięśnie się
rozluźniły. Na górze zegar wahadłowy wybił siódmą. Jego niski, letargiczny dźwięk przypomniał mi dom
dziadka w Massachusetts.
Noah spróbował wstać i jęknął.
- Nie - poprosiłam. - Odpocznij. Pokręcił głową i podał mi pudełko.
- Otwórz. Zawahałam się.
- Śmiało. - Wcisnął mi je w ręce.
Było zaskakująco ciężkie, ciemne ścianki pokrywał ornament, na wieczku wygrawerowany był symbol
kanarka. Przesunęłam palcami po skrzydłach, linie wypełniał muł. Oczyściłam klamry z brudu i rdzy,
przesunęłam je w dół i otworzyłam pokrywkę.
W środku pudełko było zupełnie suche. Od spodu do wieczka był przypięty kanarek, jasnożółte skrzydełka
miał rozłożone, jakby leciał. Dopiero teraz zrozumiałam tę część zagadki o „najlepszym z nas". Tylko
najlepszy strażnik jest w stanie wyczuć martwego kanarka, zwłaszcza zanurzonego w wodzie.
Pod kanarkiem znajdowało się mniejsze metalowe pudełko, z wygrawerowanym kształtem przypominającym
ptaka z rozłożonymi skrzydłami. Na nim były linie, punkty i trójkąty, tworzące pejzaż. Przez środek biegł
napis: „Pour l'amour vrai".
- Dla prawdziwej miłości... - szepnęłam. To dlatego Ophelia zdecydowała się złamać pakt sióstr, nie
pozwoliła, by tajemnica nieśmiertelności umarła wraz z nimi! Była zakochana, tak samo jak ja. I tak samo jak
Dante, nie była gotowa umrzeć. Wyjęłam pudełeczko, spróbowałam unieść pokrywkę, ale nie udało się mi.
- Zablokowała się. - Odwróciłam pudełko do góry nogami, szukając zamknięcia. W tym momencie drzwi
wejściowe
Zgłoś jeśli naruszono regulamin