3.pdf

(102 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
- ...co twoja matka? Nie. - Pokręcił głową. - Lydia została zamordowana przez nieumarłego podczas
pełnienia swoich obowiązków. Zginęła na posterunku.
- Nie chodziło mi...
- Moja córka nie została zamordowana - powiedział to tak, jakby słowo „córka" sprawiało mu ból.
- Ale panna LaBarge schowała list za zdjęciem...
- Twoi rodzice byli strażnikami. - Dziadek podniósł głos. - Cała ich praca była tajemnicą, nic więc dziwnego,
że twoja matka pisała szyfrem.
Cofnęłam się i skuliłam w sobie, dziadek zauważył to, opanował się szybko i dodał:
- Przepraszam.
- Mogę zatrzymać? - spytałam. - Ten list? Chciałabym mieć coś, co napisała moja mama.
Zawahał się, a potem złożył list.
- Oczywiście.
- Dziękuję - szepnęłam miękko. Patrzyłam, jak dziadek zabiera wycinki z gabinetu panny LaBarge i
zastanawiałam się, czy moi rodzice mieli szansę wyjawić jej, co odkryli, a jeśli tak, to co to było. A zresztą,
jeśli nawet to zrobili, obawiam się, że tajemnica umarła razem z moją ulubioną nauczycielką.
Wróciliśmy do rezydencji późnym popołudniem, całą drogę jechaliśmy w milczeniu. Prosto z samochodu
poszliśmy do jadalni, gdzie na końcu stołu stała już kolacja: kiełbaski, bułeczki i zapiekanka warzywna.
Kiedyś ją uwielbiałam, ale teraz wszystko wydawało się plastikowe.
Dziadek z westchnieniem wsunął serwetkę za kołnierzyk koszuli, najwyraźniej nadal myślał o mojej mamie i
pannie LaBarge. Przez chwilę wyglądał po prostu jak stary człowiek - smutny, zmęczony, śmiertelny.
Zrozumiałam, że powinnam mu o czymś powiedzieć.
- Miałam sen. - Skubałam kawałek suchego chleba.
- Sen?
- Ścigałam pannę LaBarge, gdy płynęła łódką po jeziorze. Dziadek przestał jeść.
- Słucham?
- Śniło mi się to w nocy przed moimi urodzinami. Tej nocy, gdy ją zamordowano.
Odłożył widelec i nóż.
- Chcesz mi powiedzieć, że widziałaś we śnie śmierć Annette LaBarge?
Założyłam włosy za uszy.
- Nie do końca, raczej chwile tuż przed. Ale ścigałam ją, jakbym chciała ją zabić - wypaliłam i zrozumiałam,
że to prawda. Bo niby po co miałabym ją ścigać?
Odsuwając talerz, dziadek oparł się o stół.
- Czemu nic nie mówiłaś?
- O co ci chodzi? - spytałam. - Przecież właśnie mówię.
- Ale tylko o śnie! Rozmawiałem z doktorem Porterem, twierdzi, że nie byłaś zbyt pomocna w czasie
waszego spotkania.
Przesuwałam warzywa na moim talerzu. W końcu burknęłam obronnie:
- Nie rozumiem, o czym mówisz.
- Powiedział, że nie odpowiadałaś nawet na jego pytania.
- Bo pytał mnie w kółko o rodziców i przyjaciół, o to, o czym rozmawiamy przez telefon, nawet o moje życie
uczuciowe! - wypaliłam, usiłując panować nad głosem. Wbiłam widelec w kiełbaskę. - To przecież lekarz, nie
rozumiem, czemu miałabym mu opowiadać o takich rzeczach? - przeżułam
i odłożyłam widelec. - Mogę prosić o sól?
Nie poruszył się. Dustin wyszedł z rogu pokoju i podał mi solniczkę. Dziadek patrzył, jak solę zapiekankę;
włożyłam kawałek do ust, nadal była bez smaku. Znów sięgnęłam po sól, ale dziadek był szybszy. -
Wystarczy. - Zabrał solniczkę. - Jest właściwie przyprawiona. Powinnaś odpowiadać na wszystkie pytania,
jakie zadają ci lekarze, wynajmuję ich nie bez powodu.
Siedziałam ze wzrokiem utkwionym w talerzu.
- Zrozum - rzekł dziadek, wycierając usta chusteczką. -Byłaś martwa przez dziewięć dni. Znaleziono cię na
trawie i zabrano do skrzydła szpitalnego na moją prośbę. Chodziło o to, żeby zaczekać, aż obudzisz się do
ponownego życia. Widziałem cię na własne oczy - urwał, upił łyk wody. - Ale tego dnia, w którym miałaś
ożyć, zniknęłaś, a gdy cię znaleźliśmy, znów leżałaś na trawie, ale nie byłaś już nieumarła, lecz żywa.
Naprawdę żyłaś. Żyłaś! - Przyglądał mi się badawczo. -Jak to się mogło stać?
Na zewnątrz służący mył okna, na przemian zasłaniając i odsłaniając popołudniowe światło. Mogłam
wypełnić te luki w opowieści dziadka. Mogłam powiedzieć, że ja i Dante mamy tę samą duszę, że tamtej
nocy dałam Dantemu życie, a dziewięć dni później on mi je zwrócił, na łące pełnej kwiatów. Tylko co potem?
Dziadek nigdy by tego nie zrozumiał.
- Powiedziałam ci już wszystko, co wiedziałam. Wiem tyle co i ty, co jeszcze mogę dodać?
Dziadek pokręcił głową.
- Profesorowie spekulowali, że być może jesteś odporna na bycie nieumarłą, że jesteś nowym rodzajem
strażnika.
- Co masz na myśli? - spytałam, przełykając ślinę.
- Myślą, że jesteś nieśmiertelna - szepnął i umilkł. - Ale to nie ma sensu. Nikt nie potrafi wygrać ze śmiercią.
Oderwałam wzrok od jego oczu, zaczęłam dłubać w jedzeniu na talerzu.
- Posłuchaj, skoro teraz jestem żywa, czy nie możemy po prostu o tym zapomnieć?
- Zapomnieć? - żachnął się niemal z urazą. - Jesteś ciekawa, dlaczego zginęła Annette LaBarge, czemu
zginęli twoi rodzice, a twoja własna śmierć nic cię nie obchodzi? To twoje życie, Renée! Nie chcesz się
dowiedzieć, jak przeżyłaś?
- Oczywiście, że chcę - mruknęłam.
- Nie jesteś sobą. Zachowujesz się inaczej i wyglądasz inaczej. I coś przede mną ukrywasz.
Spojrzałam w głąb korytarza, gdzie kręcili się kucharze, słychać było brzęk naczyń. Pamiętałam, jak to jest,
gdy korytarze rezydencji wypełniał zapach jedzenia w porze posiłków, ale teraz czułam go dopiero wtedy,
gdy pochyliłam się nad talerzem.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - powtórzyłam. -Wszystko jest w porządku - dodałam, ale wypadło to
blado.
Byłam jak najbardziej żywa, w każdym razie zdaniem lekarzy. Badali mnie, świecili mi w oczy latarką,
zaglądali do uszu, przyciskali szpatułkę do języka i zimny stetoskop do pleców - i według nich wszystko było
w porządku. Jedyne, czego nie potrafili zmierzyć czy wyjaśnić, to że każdego ranka byłam półprzytomna,
zdezorientowana, z suchymi oczami i ciężkimi powiekami, jak po długiej popołudniowej drzemce, gdy
człowiek budzi się rozbity i nie wie, ile czasu minęło. Od tamtego wydarzenia wiosną nie byłam pewna, czy
obudziłam się do końca.
- Nie widujesz się już z tym chłopcem, prawda? Zakrztusiłam się wodą.
- Jakim chłopcem?
- Dobrze wiesz, o kim mówię.
- Nie mam pojęcia.
- O Dantem Berlinie - rzekł dziadek z mocą. - Widujesz się z nim czy nie?
Na dźwięk tego imienia ścisnęło mi się gardło. Od tak dawna nikt prócz mnie go nie wymawiał, że
zaczynałam myśleć, że Dante był jedynie wytworem mojej wyobraźni.
- Nie. - Żałowałam, że to nie kłamstwo. - Nie widuję się. Twarz dziadka znieruchomiała.
- To dobrze. Jeśli zbliży się do ciebie, pogrzebię go. Odchyliłam się gwałtownie na oparcie krzesła. Chciałam
krzyknąć: „Nie!", ale wiedziałam, że nie mogę. Nie mogłam zrobić nic.
Dziadek dał znak Dustinowi, żeby zabrał jego talerz i odsunął krzesło. Zanim wyszedł z pokoju, zatrzymał się
i powiedział:
- Pogrzeb Annette będzie w piątek. Mam nadzieję, że będziesz. Śmierć jest teraz twoim zawodem.
Najwyższy czas to zaakceptować.
Wydawało się, że na wybrzeżu Maine wiatr nie cichł nigdy. Świadczyły o tym skaliste klify i niskie, dziwnie
poskręcane drzewa. Gdy przyjechaliśmy w piątek do Friendship Harbor po pięciu godzinach jazdy, na brzegu
zebrał się już spory tłum ludzi, wszyscy ubrani na czarno. Za nimi widać było duży drewniany statek z
wymalowaną nazwą: „Le Prochain Voyage".
Brandon Bell, starszy brat Eleanor, stał obok statku, wręczając gościom łopatki ogrodowe i kierując ich na
pokład. Za nim stała jego matka, elegancka blondynka. Poznałam ją od razu, nie tylko dlatego że widziałam
ją zeszłej zimy w akademii, po zaginięciu Eleanor. Widziałam ją całkiem niedawno: była starszą wersją
trzeciej dziewczyny z fotografii. Cindy Bell. Patrzyłam na jej elegancki czarny kostium i nienaganny makijaż,
nie rozumiejąc, jak ona i Annette mogły być przyjaciółkami. Ale jeśli ona tu była, to znaczyło, że Eleanor
wróciła już z Europy!
Brandon przyglądał mi się przez chwilę, w końcu schylił się po szpadel.
- Dziękuję za przybycie. - Podał mi go i odwrócił wzrok. - Ceremonia odbędzie się w pobliżu wyspy Wreck.
Szczerze mówiąc, spodziewałam się cieplejszego przyjęcia, w końcu byłam najlepszą przyjaciółką jego
siostry.
- Gdzie Eleanor? - spytałam, rozglądając się nad jego ramieniem, jakbym spodziewała się zobaczyć tam jej
złote loki. Chciałam opowiedzieć Eleanor o moim śnie, o domku panny LaBarge, o liście mojej mamy...
Brandon spojrzał na mnie zdumiony.
- Nie ma jej tu - odparł takim tonem, jakby to było oczywiste.
- Jak to? Dlaczego?
- Tylko strażnicy biorą udział w pogrzebie strażnika.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin