Czapliński, O lemie i przyszłości.odt

(54 KB) Pobierz

Wyzwania przyszłości

 

Podstawowe wyzwania przyszłości wydają się jasne, choć niekoniecznie ze sobą zgodne: nie utracić tożsamości narodowej, integrując się z Europą, doprowadzić do rzeczywistej równości praw i szans, nie niszcząc stymulującej roli konkurencyjności, zapewnić opiekę najsłabszym, równocześnie ograniczając ingerencję państwa, zminimalizować udręki egzystencjalne (choroba, starość) przy równoczesnym ocaleniu sensu samego cierpienia, zmniejszyć bezrobocie, równocześnie umożliwiając wzrost zamożności, i tym podobne. Jednak proza przedstawiająca przyszłość wcale nie obawia się przeszkód w spełnieniu tych celów, lecz - wręcz przeciwnie - widzi zagrożenia w możliwości ich realizacji. Antyutopie, niezbyt liczne i niezbyt wartościowe, chcą, byśmy zaniepokoili się szansami powodzenia. Wybierają jedną z dominujących tendencji teraźniejszości i rzutują ją w przyszłość, dzięki czemu wizja futurologiczna okazuje się krytyką czasów współczesnych.

Twórcy science fiction chyba pierwsi poczęli włączać nowe media w obce konteksty, posługując się metodą „zakłóconego czasu". Rafał A. Ziemkiewicz w powieści Pieprzony los kataryniarza (SuperNOWA, Warszawa 1995) ukazał - w obrazie bliskim myśleniu nacjonalistycznemu - integrację z Europą jako następny rozbiór Polski; akcja powieści dzieje się w XXI wieku w Warszawie - stolicy kraju podzielonego na strefę wpływów Zachodu (kapitał) i Wschodu (mafie), faktycznie jednak pozostającego pod panowaniem tajnej (etnicznie żydowskiej, strukturalnie masońskiej) organizacji komputerowej Corbenic, która sprawuje władzę nad całym światem. W następnej powieści, Walc stulecia (SuperNOWA, Warszawa 1998), Ziemkiewicz poszerzył geograficznie zasięg swoich diagnoz i przedstawił - jak eurosceptyk i konserwatysta - Europę degenerowaną przez trzy procesy globalizacyjne: polityczną poprawność, która tłumi odruchy moralne i formalizuje relacje międzyludzkie, korporacjonizm, który niszczy liberalną gospodarkę, wreszcie populizm, który zabija demokrację. Inne ostrzeżenie - przed niezmiennie imperialistyczną Rosją i przed bezczynnością wobec jej działań - odnaleźć można było w powieści Xavras Wyżryn Jacka Dukają (SuperNOWA, Warszawa 1997); historia alternatywna Dukają dzieje się w latach dziewięćdziesiątych XX wieku w Polsce, która przegrała wojnę roku 1920 i została wchłonięta przez Rosję. Pisarz ukazał Polskę jako prowincję upadającego komunistycznego imperium, zrusyfikowaną i skazaną na zniszczenie w wojnie, jaką z Rosją toczy tytułowy bohater (dowódca wojsk powstańczych, przypominający swoją bezwzględnością czeczeńskich wojowników). Obraz ten rozumieć można było jako portret nie tyle sporządzony, ile „wymierzony" polskiemu społeczeństwu i państwu za karę. Byłby to osąd za bierność, jaką zachowaliśmy podczas wojny Rosji z Czeczenia. Skoro bowiem nie zrobiliśmy wówczas nic, by pomóc Czeczenii, tedy zachowaliśmy się nie jak państwo, lecz jak podbita prowincja.

Nieco trudniej przetłumaczalne na programy polityczne, lecz równie konwencjonalne były powieści o charakterze diagnoz cywilizacyjnych: Joanny Rudniańskiej Miejsca (WAB, Warszawa 1999; autorki powieści Rok smoka); Włodzimierza Kowalewskiego Bóg zapłacz! (WAB, Warszawa 2000; autora zbiorów: Cztery opowiadania o śmierci, 1993 i Powrót do Breitenheide, 1997) oraz Rafała Stradomskiego Widok z pokoju bez okien (Świat Literacki, Warszawa 2000). Wszyscy oni posłużyli się antyutopią, choć każdy z pisarzy wybrał - i hiperbolicznie przetworzył - inną tendencję społeczeństw współczesnych. Stradomski (w powieści stanowiącej jałową mieszankę wszystkich możliwych antyutopii) wychwycił z teraźniejszości jej aspekt ludyczny - powszechne dążenie do satysfakcji, dobrego samopoczucia, przedłużania zabawy; z tendencji tej w jego książce rodzi się społeczeństwo, które wyeliminowało wszystko, co staje na przeszkodzie zadowoleniu: pamięć, pracę, głębsze uczucia. Pisarz ukazał jednak, że rewersem stanu niezakłóconej przyjemności jest niezakłócona nuda, zaś obowiązkowa satysfakcja, podniesiona do rangi naczelnej zasady współżycia społecznego, zmienia każdy raj w zbiurokratyzowany kafkowski urząd, który swoich interesów broni totalitarnymi metodami. Rozległość zapożyczeń z rozmaitych dzieł sprawiła, że Stradomski przedstawił rzeczywistość (nieznośnie konwencjonalną, wypraną z wszelkich konkretów) jako rozszerzający się antyutopijny koszmar; jedynym niezarażonym przez utopię życiem okazuje się normalność (żona, dzieci, praca), tak dalece jednak nierealna, że należąca do baśni. Z kolei Rudniańska zbudowała świat będący konsekwencją współczesnej medykalizacji, która w jej powieści prowadzi do radykalnego usuwania chorych ze świata zdrowych (usuwania w sensie przestrzennym, do „miejsc" odosobnienia, ale również w sensie ostatecznym, poprzez eutanazję). Natomiast Kowalewski za naczelną cechę czasów współczesnych uznał zamianę idei doskonałości w ideę bezproblemowości. Zamiana ta powoduje, że w przyszłości (akcja dzieje się w 2047 roku) wszelkie właściwości ludzkiego życia- takie jak cierpienie, starość, śmierć - są traktowane jako „problemy do rozwiązania"; w rezultacie wyłania się przed nami świat, w którym zmiana płci jest równie prosta jak zmiana religii, a wybór bezbolesnej śmierci należy do „naturalnych" sposobów omijania cierpień; jest to - istniejący w szczelinach naszej teraźniejszości - świat przyszły, w którym dostępność wszelkich celów niweczy wartość ich osiągania, bo gdzie wszystko można, tam niewiele warto. Negatywną wizję przyszłości pisarz skontrapunktował z czasami PRL-u, w których właśnie niedoskonałości ustroju nadawały życiu charakter uwznioślającego trudu. Do książek tych dodać można opartą na świetnym pomyśle powieść Marka S. Huberatha Gniazdo światów (1999); dopisał w niej autor dalszy ciąg do ogólnoświatowych procesów prawnego obwarowywania tolerancji i likwidowania uprzedzeń rasowych. W książce Huberatha te konstytucyjne i edukacyjne działania doprowadzają do narodzin centrum kierowniczego, które administrując całym globem i zarządzając losami wszystkich ras (ustawowo mieszanych), reglamentuje wolność, a więc dysponuje władzą, jakiej nie miał żaden, nawet najbardziej rasistowski rząd.

Wcześniej sygnalizowane wrażenie silnego skonwencjonalizowania i niskiej wartości prawie wszystkich tych powieści nie wynika z ich przesady. Temu, kto zarzuciłby omówionym utworom hiperbolizowanie, odpowiedzieć można: być może zawarte w nich przewidywania są nietrafne, przesadzone, zmistyfikowane, jednak stwierdzi tak tylko ten, kto zastanawia się nad przyszłymi konsekwencjami zjawisk i procesów współczesnych - integracją, liberalizmem, globalizacją, ideologią szczęścia, medykalizacją itp.; jeśli ktoś, spierając się z omówionymi powieściami, udzieli sobie innej odpowiedzi, to zadanie, jakie stawia sobie polska antyutopią, zostanie częściowo spełnione, gdyż najważniejsze dla niej jest samo ożywianie dyskusji na temat dnia dzisiejszego jako zbioru groźnych (choć odwracalnych) wersji naszej przyszłości. A ponieważ chodzi o wartości podstawowe (wolność jednostki, tożsamość lokalna, niepodleglość państwa), więc narracyjne ostrzeżenia przybierają formę przesadnie pesymistyczną. Ponadto utwory należące do antyutopii -gatunku zawłaszczonego przez kulturę masową i z tej racji mającego niejasne miejsce w dzisiejszym układzie literackim - zaczynają wspierać prozę krytycznie wypowiadającą się o społeczeństwie, prozę skłaniającą do rewizji naszych wyobrażeń o przyszłości. Rewizja ta dotyczy pozornie oczywistych celów społecznych i występuje w charakterze komentowania teraźniejszości, to zaś mogłoby oznaczać, że antyutopia odnalazła język krytyki społeczeństwa wykraczający poza obszar ekonomii (bo dotyczący mentalności).

Mimo tej obrony trudno oprzeć się wrażeniu poznawczej jałowości niemal wszystkich wymienionych utworów. Z czego owa jałowość wynika?

Przede wszystkim z kurczowego przywiązania do konwencji. Łatwo przecież dostrzec, że powieści z gatunku historical fiction sięgają do antyutopii w odmianie Orwellowskiej, natomiast utwory z gatunku social fiction - do tradycji Huxleyowskiej. Wewnętrzne zróżnicowanie antyutopii sygnalizuje naszą przeprowadzkę ze świata totalitarnego do ponowoczesnego - rodzącego się, według ???????, z codziennych postaw społecznych (takich jak unikanie cierpień, dążenie do szczęścia i życia bezproblemowego), nie zaś z poszukiwania technik władzy całkowitej. Niestety, krytyka przez polską antyutopię uprawiana odbywa się przy użyciu języka wysoce skonwencjonalizowanego, który zamienił lęki dawne (władza totalitarna) na lęki literackie (utopia powszechnej szczęśliwości), lekceważąc problemy współczesne czy tym bardziej polskie.

Właśnie z tej literackości wynika jałowość polskiej antyutopii lat dziewięćdziesiątych. Utwory Kowalewskiego, Rudniańskiej czy Stradomskiego przedstawiają bowiem świat, który na dobrą sprawę nikomu jeszcze nie zagraża. Jest to świat, który wszystkim zapewnił absolutną równość dostępu do dóbr materialnych, zlikwidował niesprawiedliwości wynikające z różnego usytuowania na drabinie społecznej, harmonijnie rozwiązał problemy rasowe i klasowe, została mu zaś nieuporządkowana - rodząca konflikty, wprowadzająca zakłócenia do historii - sfera duchowa. To ona sprawia, że dzieje wymykają się spod kontroli. Władze i społeczeństwa „nowego wspaniałego świata" starają się tedy poddać ją uniformizacji, osamotniony bohater zaś (reprezentujący racje człowieczeństwa, mający więc po swej stronie czytelnika) broni prawa do cierpienia jako gleby, na której wyrasta sens życia. Autorzy koncentrują się na tej sferze i kreują bohaterów, którzy noszą w sobie wartości „odwieczne", stawiające ich w ostrej opozycji do reszty społeczeństwa. Jeden z bohaterów odmawia zgody na eutanazję (Kowalewski), inny pragnie ocalić wartość pracy (Stradomski), jeszcze inny buntuje się przeciwko medykalizacji (Rudniańska). W społeczeństwach, które uważają, że zlikwidowały źródła cierpienia, bohaterowie ci urastają do rangi obrońców archaicznej duchowości zagrożonej przez rzekomo amoralną, indyferentną i pragmatyczną ponowoczes-ność. Szkopuł w tym, że zanim uda się zażegnać wszelkie różnice, zanim powstaną warunki do postawienia księżycowego pytania „Czym może być ocalenie, jeśli nic nam nie zagraża?" (A. Zagajewskiego, Opus pośmiertne, w: Pragnienie. Wyd. a5, Kraków 1999, s. 43), zanim nastąpi faktyczny - choć trudno wyobrażalny - koniec historii, zostaje do rozwiązania problem wcześniejszy: jak sprawić, by każdy z nas za warunek swojej wolności uznawał wolność innych, a nierówności akceptował tylko wtedy, gdy służą one najbardziej upośledzonym członkom społeczeństwa.

Prawdziwym wyzwaniem, stojącym przed prozą polską, która próbuje dobrać się do rzeczywistości, jest więc nie tylko rozpoznanie jutra ukrytego w teraźniejszości, lecz także znalezienie bardziej adekwatnego języka literackiego - takiego, który nie daje się przetłumaczyć bez reszty na ideologię i który nie zmieści się w tradycjach gatunkowych. Bez tego antyutopia będzie nadal zajmować to samo marginalne miejsce, które wypracowała dla niej kultura masowa.

Stanisław Lem -  spirala pesymizmu

Ostatnie książki Lema - Sex Wars, Bomba megabitowa, Okamgnienie i Świat na krawędzi - dosłownie i przenośnie niepokoją. Dosłownie, bo autor przedstawia w nich świat pogrążający się w coraz większym chaosie; przenośnie, bo pesymizm, który się z tych refleksji wyłania, bywa przewidywalny i niezbyt przekonujący.

Ale przewidywalny od którego momentu? Od kiedy? Jaką drogą kroczyła myśl Stanisława Lema, jak dokonała się przemiana, która doprowadziła futurologa, entuzjastę wynalazczości i promotora wielu naukowych rozwiązań do sceptycyzmu tak dalece posuniętego, tak głęboko nasyconego pesymizmem, że przekształcającego się w katastrofizm?

Dla ujęcia tej drogi myślenia konieczna wydaje się skrótowa charakterystyka twórczości Lema. Oczywiście, nie całej twórczości - to bowiem dalece przekracza nie tylko ramy pojedynczego artykułu, lecz przede wszystkim, co chciałbym od razu uczciwie wyznać, granice moich kompetencji. Porywam się na to zadanie, ograniczając je do poglądów cywilizacyjno-technicznych pisarza; charakterystyka będzie zatem dotyczyła tylko tych wątków, w których Lem komentuje naukowe ulepszanie bytu. Jedyne usprawiedliwienie dla pospiesznego i pobieżnego łączenia dorobku eseistycznego z literackim, a także dla odwoływania się do mocno już utrwalonych opinii na temat twórcy dostrzegam w minimalizacji celu -wszystkie uproszczenia służyć mają bowiem uzyskaniu odpowiedzi na pytanie, co Lem sądzi o współczesności.

Sąd ten kształtował się u pisarza i nadal kształtuje w dialogu z poglądami niezliczonej liczby rzeczywistych i stworzonych przez niego myślicieli, których - co wydaje mi się znamieniem prawdziwego filozofowania - pisarz zdołał wyposażyć w odmienne od własnych systemy myślowe. Ten imponujący, skłaniający do podziwu i szacunku dialog zagarnia nie tylko racje cudze, lecz i własne, nie urywa rozmowy, lecz opiera się na ustawicznych powrotach i kolejnych zbliżeniach do problemu. Rozwój myśli Lema nie jest tedy po prostu liniowy, choć więc układam go w etapy, bardziej adekwatne wydaje mi się ujęcie spiralne. Stąd tytuł niniejszego szkicu - Spirala pesymizmu; ma on sygnalizować dwie rzeczy: po pierwsze - że Lem, zmieniając poglądy, zawsze zagarnia etap wcześniejszy, że nigdy nie pali za sobą mostów, że rozwijając myśl, cofa się niejako i opasuje pętlą rozumowania przesłanki dawniejsze; po wtóre - że przesłanki pesymizmu wpisane były od samego początku w jego poglądy Innymi słowy: Lem dzisiejszy, wyrażający obawy katastroficzne, nie jest kimś radykalnie różnym od Lema dawnego, optymistycznie patrzącego w przyszłość, ponieważ obu łączy przekonanie, że istotę sytuacji człowieka i ludzkości wyznacza przewaga możliwości nad koniecznościami. To, co społeczności czynią z owymi możliwościami, stanowi źródło przemian światopoglądowych pisarza.

 

Pętla pierwsza - utopie

Lem zaczynał jako utopista[1]. I to w podwójnym wymiarze -najpierw technicznym, a chwilę później ideologicznym. Jego literacki debiut, czyli opowiadania Obcy i Dzieje jednego odkrycia („Tygodnik Powszechny" 1946) oraz powieść Człowiek z Marsa („Nowy Świat Przygód" 1946, nry 1-31), odbywał się pod patronatem wiary w poznawcze możliwości człowieka i uporządkowany rozwój techniczny; utwory te stawiały też od razu kwestię meliorystycznego wpływu kontaktu ludzkości z obcymi cywilizacjami. W tekstach tych technika, wynalazki udoskonalające egzystencję, łączność pomiędzy nauką i życiem były w sposób niekwestionowany - nawet jeśli tylko potencjalnie - harmonijne. Zycie, według wczesnego Lema, jest zbiorem pragmatycznych zadań, strukturą mikro- i makropro-blemów, więc jego niedoskonałość ma zawsze charakter doraźny -trwa do momentu przezwyciężenia oporu, jest kwestią wprowadzania poprawek do badawczych założeń, zmiany hipotez, korekty metod.

Jest to jednak dopiero zalążek utopii, a nie jej całość. Aspekty pozytywnego myślenia o techniczno-cywilizacyjnych szansach człowieka muszą znaleźć wsparcie ze strony etyki. Człowiek we wczesnych utworach Lema jest bowiem zdolny rozwiązać każdy problem, jednak zagrożenie rozwoju ludzkości, która czyni sobie życie poddanym, tkwi nie w ograniczeniach technicznych czy poznawczych, lecz w instrumentalizacji nauki - w podporządkowywaniu jej chęci zysku lub wymogom ideologii. Ideologii niewłaściwej. Bo jeśli przypomnieć nieco późniejsze utwory - Austronautów (1951), Jacht Paradise (1951; współautor R. Hussarski), Sezam i inne opowiadania (1954), Obłok Magellana (1955) - okaże się, że zdolności wynalazcze człowieka wymagają zewnętrznej względem nauki sankcji moralnej, jakiej dostarcza właśnie ideologia. Tą ideą nadrzędną była dla wczesnego Lema idea pokoju - ona stanowiła gwarancję prawidłowego wykorzystania technicznej potencji i potęgi, jaką człowiek dysponuje[2].

Wczesny Lem jest zatem utopistą w tym znaczeniu, że tworzy pozytywną, optymistyczną diagnozę przyszłości. Ujawnia zagrożenia, jakie stoją na drodze do harmonijnej społeczności, lecz jego obawy nie są związane z odkryciem nierozwiązywalnych problemów, lecz z groźbą niewłaściwego użytku czynionego z rozwiązań. Człowiek może wszystko - w sensie technicznym może przezwyciężyć każdy problem, w sensie moralnym natomiast może wykorzystać odkrycia dla sprawy dobrej i złej. Jeśli zatem potrzebuje czegoś, to nie pomocy sprzętowej, wsparcia materiałowego, lecz właściwego ukierunkowania rozwoju.

 

Pętla druga - antyutopie

Z pierwszego okresu twórczości Lem - podobnie jak znaczna część pisarzy polskich tamtych lat - wyniósł jeden pewnik: że ideolog jest złym akuszerem historii, niewiarygodnym doradcą w sprawach budowania porządku, niedoskonałym naprawiaczem społecznej niedoskonałości. Ale w przeciwieństwie do wielu pisarzy Lem nie poprzestał na refleksji negatywnej; pytał dalej, dociekając, czy wystarcza, by ideolog przestał być zwierzchnikiem technokraty.

„W pierwszym przybliżeniu technologia jest wypadkową działań człowieka i Natury, realizuje on bowiem to, na co świat materialny daje swą milczącą zgodę. Uznamy ją wówczas za narzędzie osiągania rozmaitych celów, których wybór zależy od stopnia rozwoju cywilizacji, ustroju społecznego, i podlega ocenom moralnym. Wybór tylko - nie technologia. Nie o to zatem chodzi, aby ją potępiać lub chwalić, ale o to, by zbadać, w jakiej mierze można ufać jej rozwojowi i w jakiej wpływać na jego kierunek"[3]. Taki pogląd -uznający technologię za neutralne narzędzie w rękach człowieka -byłby charakterystyczny dla etapu utopijnego. Ponieważ jednak Lem sformułował to zdanie w połowie lat 60., zaopatrzył je w znamienny komentarz: „Jest to pogląd dość rozpowszechniony, dobry zapewne jako pierwsze przybliżenie, ale też nic nadto. [...] Nie dlatego, że to my stwarzamy technologię; dlatego przede wszystkim, że ona kształtuje nas i nasze postawy, także moralne" (ST, s. 28).

Dostrzeganie sprzężeń zwrotnych - czyli wzajemnego, a przy tym nieodwracalnego oddziaływania na siebie technologii i etyki -należy już do etapu drugiego. Nastąpił on (albo właściwie: wybuchnął) tuż po roku 1955 - tak nagle, jakby pisarz czekał na dogodny moment dla wypowiedzenia kwestii od dawna przemyślanych i zgromadzonych w nadmiarze. Oto w ciągu dwóch lat, pomiędzy rokiem 1959 a 1961, pisarz tworzy szereg powieści uzupełniających się w antyutopijnym myśleniu: Eden (1959), Śledztwo (1959), Powrót z gwiazd (1961), Solaris (1961), Pamiętnik znaleziony w wannie (1961), do których później dołoży Kongres futurologiczny (1973). Powieści te układają się w panoramę wątków antyutopijnych.

Pierwsze pojawiają się utwory kwestionujące możliwość stworzenia społeczeństwa doskonałego. Pod tym względem pisarz przechodził znamienną ewolucję. Powieść Eden[4] z 1959 roku była wieloznaczną przestrogą: Lem ukazał tu, mam wrażenie, nieludzkość nadmiernego porządku. Ów nadmiar rozumieć można co najmniej trojako, przy okazji odczytując, jak mniemam, projekty interpretacyjne wpisane przez Lema w powieść. Najpierw zatem nieludzki (nadludzki) ład to państwo totalitarne; ku takiemu rozumieniu skłaniają się początkowo uczestnicy wyprawy, zwłaszcza Inżynier, co popycha ich do myśli o zbrojnej interwencji, o radykalnej zmianie wprowadzonej w zastany świat. Wkrótce jednak okazuje się, i to jest drugi sens, że nadmierny ład jest nieludzki poznawczo - że przerasta ludzkie możliwości rozumowe. Całościowy, spójny, samocelowy, immanentny porządek nie poddaje się żadnej sensownej interpretacji. Klęska poznawcza odsłania trzeci sens nieludzkiego ładu i burzy ideę rewolucyjnej zmiany: oto chęć przekształcenia ustroju na Edenie wiązałaby się z koniecznością zastąpienia jednego - domniemanego - okrucieństwa innym, już faktycznym, dającym się przecież uzasadnić tylko pod warunkiem pełnego rozpoznania sytuacji. Bez owego zrozumienia kamieniem węgielnym całościowego, znowu nadmiernego i przez to nieludzkiego ładu, o jakim roi Inżynier, byłaby spirala przemocy. Dlatego Doktor mówi: „[...] wyzwalanie zaczęłoby się od tego, że musielibyśmy zabijać, a im zacieklejsza byłaby walka, z tym mniejszym rozeznaniem byśmy działali, zabijając już w końcu tylko po to, by otworzyć sobie odwrót albo drogę do kontrataku, zabijając wszystkich, którzy by stali naprzeciw Obrońcy - wiesz dobrze, jak to łatwo!" (Eden, s. 293).

To jednak, co kosmonauci zdołali zrozumieć i co - dzięki temu - służy jako podstawa antyutopijnego przesłania powieści, było totalitarną formacją państwową, która stworzyła język doskonale przesłaniający rzeczywistość i uruchomiła mechanizm samoregulacyjny, pozwalający sprawować władzę ad infinitum. W państwie tym jednostki, skrajnie ubezwłasnowolnione, zostały wprzęgnięte w nieużyteczną produkcję; praca spełnia funkcję czysto socjalizującą, przypomina więc jałową i zabójczą pracę w obozie koncentracyjnym; brak jakiegokolwiek oporu spowodowany jest szczególnego rodzaju układem symbiotycznym między pracownikami - nikt nie może zatem odejść, choć zarazem nikt nie jest zatrzymywany. Władza i nadzór są nieobecne, bo niepotrzebne - niewolnicy pilnują siebie nawzajem. Eden okazuje się zatem zarówno powieścią anty-utopijną w stylu Orwellowskim (obraz państwa totalitarnego, które sprawuje władzę całościową dzięki powiązaniu funkcji kontrolnych z funkcjami życiowymi), jak też antyutopią poznawczą i rewolucyjną.

Następny - w kolejności koncepcyjnej - portret państwa zniewalającego jednostkę zawarł Lem w Kongresie futurologicznym[5]. W powieści tej, mówiąc najkrócej, porządek utrzymywany jest przy użyciu środków psychotropowych, wytwarzających w umysłach obywateli pożądany przez władzę obraz rzeczywistości. Dzieje się tak nie bez uzasadnienia, które w decydującej rozmowie wygłasza jeden z władców, zwanych rzeczowidzami: „Jesteśmy zniewoleni stanem rzeczy. [...] Gramy takimi kartami, jakie nam społeczny los wcisnął w ręce. Przynosimy spokój, pogodę i ulgę jedynym zachowanym sposobem. Utrzymujemy na skraju równowagi to, co bez nas runęłoby w agonię powszechną. Jesteśmy ostatnim Atlasem tego świata. Chodzi o to, że jeżeli już musi ginąć, niechaj nie cierpi. Jeżeli nie można odmienić prawdy, trzeba ją zasłonić, to ostatni jeszcze humanitarny, jeszcze ludzki obowiązek" {Kongres, s. 127). Etyczne posłannictwo rzeczowidza jest pokrętne (dlaczego jedni mogą wiedzieć wszystko, inni zaś nic?), ale Lem nie byłby sobą, gdyby pozbawił go racji w zupełności i tym samym nie zasiał ziarna niepokoju w czytelniku. Wystarczy bowiem wyobrazić sobie społeczeństwo, w którym wszyscy są rzeczowidzami, wszyscy zatem wiedzą wszystko, a środki psychodeliczne są jednym ze sposobów utrzymywania porządku akceptowanego przez ogół. Przemoc znika, zostaje natomiast rzeczywistość, w której można żyć tylko za cenę zapomnienia.

Tak właśnie przedstawia się obraz świata w następnej powieści -Powrocie z gwiazd. Utwór ten wyznacza nieprzekraczalny horyzont myślenia antyutopijnego w dorobku Lema, a nawet w transformacjach samego gatunku - ściślej: tej jego odmiany, którą zapoczątkował Nowy wspaniały świat Aldousa Huxley'a. Powieść Lema przedstawia świat, w którym stan szczęśliwości społeczno-technicznej osiągnięto dzięki zabiegowi betryzacji, czyli pozbawieniu człowieka genów agresji. Dzieło to uznać można za kres antyutopii, ponieważ społeczeństwo w nim przedstawione dotarło do końca historii i przestało wytwarzać kolejne, krytyczne w stosunku do istniejącego, projekty zmian: doskonałości techniczno-cywilizacyjnej odpowiada tu stan pogodzenia się z własną kondycją, więc istniejący w państwie porządek jest utrzymywany przez obywateli, którzy mają do wyboru albo stary skład genowy, czyli cierpienia, choroby i starość, albo szczęście lobotomików[6]. Tym, co różni Powrót z gwiazd od wcześniejszych powieści, jest możliwość wyboru, którą nie dysponowali Edeńczycy ani obywatele psychotropowo ulepszonego świata. Breg Hall, który zastał na ziemi ludzkość ubezwłasnowolnioną przez szczęście, może podjąć wyprawę w poszukiwaniu utraconego człowieczeństwa. I nikt go nie zatrzyma.

W powieści tej antyutopista sprzymierzył się z konserwatystą. Utopista wierzy w możliwość uporządkowania dziejów, antyutopista boi się nadmiaru porządku, natomiast konserwatysta, który go wspiera, obawia się konsekwencji wszelkich zmian. O ile jednak klasyczny konserwatyzm wynika z przekonania, że istniejące wzorce i modele poddane zmianom mogą ulec pogorszeniu, a więc że saper saldo lepsze, o tyle Lem jako konserwatysta zdaje się sądzić, iż zmiany dotyczą złych rozwiązań, a same mogą być jeszcze gorsze i jeszcze groźniejsze. Lem jest więc konserwatystą pesymistycznym, pozbawionym złudzeń, wolnym - choć nie zawsze - od nostalgicznego postrzegania dziejów jako inwolucji. Zło wystartowało według Lema równolegle do dobra wraz z antropogenezą[7], więc ulepszanie istniejącego stanu w imię doskonałości rzekomo wpisanej w człowieka jest złudne. Aby ową złudność wydobyć, Lem na tym etapie koncentruje się na projektach zmian całościowych, ulepszeń globalnych, zamiarach całościowej melioracji, one bowiem okazują się przy wdrażaniu najbardziej płodne w globalne zafałszowania i zgubne skutki.

Etap antyutopijny w twórczości Lema obejmuje lata 1956-1987; jego wewnętrzne zróżnicowanie (powieści i książki eseistyczne -przede wszystkim Summa technologiae, Fantastyka i futurologia oraz Filozofia przypadku) układa się w porządek coraz pełniejszego rozpoznawania niemożliwości myślenia i działania utopijnego. Na etapie tym Lem kwestionuje kolejne warunki optymistycznego prognozowania i budowania przyszłości[8]. Jego eseistyka nie podważa potęgi wynalazczej współczesnego człowieka, jednak zwraca się przeciwko myśleniu o szansach panowania nad rzeczywistością. Podstawą antyutopijnych rozważań staje się tu przestroga konserwatywna (wynikająca z obawy przed wprowadzaniem zmian w warunkach niepełnej wiedzy) oraz stochastyczna teoria bytu (Filozofia przypadku), odsłaniająca coraz rozleglejsze obszary rzeczywistości, na których nie działają klasyczne prawa przyczynowe[9]. Powieści tego etapu służą prezentacji ujemnych skutków wprowadzania całościowych ulepszeń w (socjologiczny, biologiczny) porządek istnienia; fabularyzują także skutki wydarzeń losowych - ich nieusuwalność, nieprzewidywalność i rosnącą lawinowo obecność. Coraz częściej odsłania też Lem wpływ ludzkiej ułomności (zła, omylności) na losy zbiorowe.

 

Pętla trzecia - katastrofizm

Twórczość Lema, powalająca swoim ogromem, toczy się pomiędzy niezgodą na to, co jest, a obawą przed zmianą. W miarę upływu lat i powstawania kolejnych dzieł Lem nie przestaje kwestionować porządku zastanego, w coraz większym stopniu natomiast obawia się rezultatów poprawiania. Jego antyutopijność była pochodną przekonania, że rozwiązanie kluczowych problemów ludzkich zawsze wiąże się z przemocą bądź mnożeniem błędów, jest więc nieetyczne albo zgubne dla człowieka; jego konserwatyzm towarzyszy światu, w którym nikt już nie porywa się na rozwiązania całościowe, lecz w którym nawet drobne zmiany produkują nieobliczalne i niekorzystne całościowe skutki[10].

Ale Lem idzie dalej. Jako antyutopista ostrzegał przed skutkami niekorzystnymi. Wkrótce jednak zaczął dostrzegać skutki nieodwracalne. Antyutopia wynikała z wiary w odwracalność historii, w możliwość jej powstrzymania. Kiedy ktoś traci wiarę w szanse dialogowego ustalenia kierunku historii, w możliwości wynegocjowania optymalnego kontraktu dziejowego, zachowuje zaś przekonanie, że ów kierunek jest zły, że prowadzi do zagubienia jakichś wartości czy tym bardziej ich ostatecznej zatraty, wówczas staje się katastrofistą. Dzieli więc ich zaledwie jedna przesłanka: obaj widzą na horyzoncie katastrofę, ale pierwszy z nich wierzy, że nie wszystko stracone, drugi - że pędu historii nic nie zdoła zatrzymać.

I tak docieramy do ostatniego, aktualnego etapu myśli Stanisława Lema - etapu, którego umownym początkiem jest chyba powieść Fiasko (1987). Okres ten obejmuje - co jest zarówno jego cechą, jak i zagadką - przede wszystkim książkowe zbiory felietonów: Sex Wars, Tajemnicę chińskiego pokoju, Lube czasy, Bombę megabitową i Okamgnienie oraz, dość słabe, powieści (oprócz wspomnianego Fiaska, także Pokój na Ziemi i Wizja lokalna). Etap ten charakteryzuje się najpełniejszą artykulacją myślenia katastroficznego. Oczywiście, pierwiastki katastroficzne istniały u pisarza niemal zawsze -już to za sprawą konwencji s-f, już to z powodu rozważania problemów globalnych, był to jednak katastrofizm funkcjonalny, warunkowy, wspierający przestrogę i wpleciony w całościową, niepozbawioną nadziei prognozę. Czym różni się to od postawy Lema z lat 90.? Wydaje mi się, że odpowiadając na to pytanie, można posłużyć się hipotezą; załóżmy tedy, że Lem stał się katastrofistą integralnym. Co zyskamy? Najpierw tyle, że znaczna część układanki powieściowo-felietonowej zacznie do siebie pasować.

Przede wszystkim sensu nabiorą powtórki i powroty. Oto Fiasko stanowi wyraźne nawiązanie do Edenu: podobnie jak tamta powieść, mówi o nieprzepartym dążeniu do skomunikowania się z obcą cywilizacją, w odróżnieniu jednak od wcześniejszej kończy się katastroficzną kodą. Ziemianie stawiają Obcym Istotom ultimatum, a po jego niedotrzymaniu niszczą planetę. Fiasko jest więc opowieścią o klęsce poznawczej i moralnej, podczas gdy Eden mówił tylko o tej pierwszej. Połączenie obu niepowodzeń przybiera jednak postać katastrofy, tak jakby Lem dawał do zrozumienia, że rozwój techniczny ludzkości intensyfikuje agresję - co byłoby również nawiązaniem do Powrotu z gwiazd, odwołaniem wcześniejszego przekonania, że możliwe jest wyeliminowanie emocji z organizmu ludzkiego[11]. Fiasko zwraca też uwagę na kolejne niebezpieczeństwo XX-wiecznej ewolucji - na niszczącą siłę marzeń. Niepohamowane pragnienie nawiązania kontaktu z obcą cywilizacją zdaje się tak bliskie spełnienia, że zaślepia człowieka i popycha go do nieodwracalnych kroków. Podobne paralele odnaleźć można pomiędzy Dziennikami gwiazdowymi i Pokojem na ziemi (1986), powieścią, która swoją zawartością ironicznie i gorzko komentuje tytuł -wszak mówi o kosmosie jako wielkim arsenale broni, a także o przypadku jako czynniku ratującym człowieka przed wojną, do której świadomie zmierza.

Sensu poczynają również nabierać zmiany w poetyce tytułów u Lema. Znamienne wydaje się, że ostatniej metafory militarnej w tytule użył Lem w 1959 roku - w powieści Inwazja z Aldebarana, mówiącej o zagrożeniu zewnętrznym. Metafory z tej samej grupy - militarnej, batalistycznej - pojawiły się dopiero w latach 90.: Sex Wars, Bomba megabitowa[12], a jeśli poszerzymy pole skojarzeń, znajdzie się w nim również Okamgnienie, które semantyką tytułu nawiązuje do apokaliptycznej chwili Sądu Ostatecznego.

Kolejna rzecz, która znajduje swoje cząstkowe wyjaśnienie, gdy przyjmiemy hipotezę katastrofizmu, to odejście Lema od twórczości literackiej na rzecz publicystycznej czy eseistycznej. Na początku lat 90. wydawało się, że Lem odszedł od fikcji, ponieważ wcześniejsze istnienie cenzury pozwalało jedynie w przypowierozwodzą się Encjanie, spośród których jeden mówi: „Absolutny błogostan deprawuje absolutnie!" (s. 216). Szerzej ujmując: Wizja lokalna w skrócie powtarza i przetwarza motywy poprzednich antyutopii Lema, ponieważ została przez niego pomyślana jako groteskowa summa historiae, czyli rzutowane na obcą planetę dzieje społeczeństw ziemskich; w dziejach tych wszystkie drogi prowadzą do utopii - to znaczy do zracjonalizowanych programów wyeliminowania zła z życia zbiorowości. Programy te zawsze pozbawiają człowieka wolnej woli i zawsze wymykają się w jakiejś części spod kontroli swoich projektodawców, wymuszając stosowanie przemocy (socjo- bądź psychotechnicznej) jako narzędzia ulepszania społeczeństwa.

W pościach i utworach s-f powiedzieć coś o rzeczywistości, zniesienie cenzury zaś skłaniało do dosłowności, którą Lem nie był zainteresowany. Teraz jednak widać, że rozstanie z powieścią jest warunkowane przyspieszającą nauką (która pożera nawet najbardziej „fantastyczne" pomysły), monstrualnością spełnionych idei i pomysłów, a nade wszystko realnością zagrożeń, których pisarz nie chce już chować pod płaszczem fikcji[13]. Chce mówić prawdę i chce ją mówić wprost - dlatego pisze kasandryczne felietony. Ujmując rzecz inaczej: powieść należy do kultury dialogu, implikującej wymianę słów, czas pomiędzy wypowiedziami, wspólne ustalanie modelu postępowania; literatura jako środek komunikacji międzyludzkiej istnieje tam, gdzie świat nabiera sensu dzięki słowom, gdzie głębia może być nazwana dopiero w słowach i gdzie przedmiotem troski w równym stopniu są technologie, co nierozwiązywalne antynomie; felieton natomiast należy do zgiełkliwej agory, na której pytania i odpowiedzi przybierają charakter rytualnych zachowań, na której niezbyt dobrze się słyszymy, a chcąc być słyszanymi, musimy podnieść głos i mówić krótko oraz przesadnie; tu świat dysponuje znaczeniami niezależnymi od słów, rozwija się autonomicznie względem dialogu, jaki można o niej toczyć, a głębia tego świata jest po prostu jego powierzchnią; w takim świecie felieton staje się iluzją mowy interweniującej - iluzją, gdyż mowa nie dysponuje żadną siłą oddziaływania na rzeczywistość. Decyzje zapadają bowiem w obszarze pragmatyki, a więc tam, gdzie literaturę uważa się za „rozwałkowywanie antynomii”[14]. Współczesny humanista ma więc niejako do swojej dyspozycji tylko felietonowe uczestnictwo w dyskursie o racjach i celach cywilizacji, jako że poza tym gatunkiem rozciągają się poczucie bezsiły, bezradność i bierność.

Jednak katastroficzne warianty tych samych tematów oraz apokaliptyczna semantyka tytułów stanowić mogą jedynie drobne poszlaki. Istoty katastrofizmu Lema upatrywać można, jak sądzę, w zmianie sposobu patrzenia na ludzką historię i jej teraźniejszość. Oto pisarz przestał już być antyutopistą, który mógł ostrzegać przed uruchamianiem określonych projektów badawczych. Lem nie ostrzega przed podejmowaniem określonych działań badawczych, przed wdrażaniem projektów, przed uwalnianiem nauki spod kontroli czystego rozumu, ponieważ schyłek wieku to czas, gdy wszystko już się stało - gdy badania, praktyczne zastosowania, wyprawy w kosmos, konstruowanie sztucznej inteligencji, ingerencja w kod genetyczny i klonowanie weszły w teraźniejszość. Ponadto we współczesnym świecie nie dostrzega sił, które zmierzałyby do nadania jednolitego porządku przyszłości. Historia się skończyła albo - co może jest bliższe stanowisku Lema - uległa rozproszeniu, przyczaiła się w mnogich zakamarkach, skąd wyjdzie, jak z chińskiego pokoju, wybuchnie, jak bomba megabitowa, pojawi się w okamgnieniu w odpowiednim, to znaczy nieodpowiednim dla nas, momencie. W takiej sytuacji zmienia się perspektywa i postawa Lema, który od kilkudziesięciu lat - na różne sposoby, w różnych poetykach i w różnych tonacjach - nawoływał do samoograniczenia, do refleksji nad hamulcami rozwoju, do namysłu nad skutkami[15]. Teraz pozycję futurologa musi zająć moralista, który uświadamia skutki już podjętych działań.

Snując pesymistyczną refleksję nad środkami komunikacji, inżynierią genetyczną, robotyką i cerebrologią, musiał jednak Lem przedefiniować pojęcie katastrofy. Nie jest nią już żadna zagłada w sensie fizycznym ani też katastrofa będąca wynikiem zbiegu nieszczęśliwych i nieprzewidywalnych okoliczności; nowa postać katastrofy to utrata rzeczywistości. Jest to proces nieodwracalny - nic go nie powstrzyma; jedyna rzecz, jaka pozostaje humaniście, to opisywać ów proces przy użyciu coraz bardziej anachronicznych układów porównawczych.

Rozległość zainteresowań Lema, ogrom jego wiedzy, lecz także wspomniana redefinicja prawdziwego zagrożenia skłaniają pisarza do obserwacji i opisu kilku katastrof, zgodnie z czym wyłaniają się w jego dorobku eseistycznym odrębne postaci katastrofizmu.

Pierwszy z nich nazwać można katastrofizmem antropologicznym. To najtrudniejszy do zdefiniowania, a zarazem stale obecny w myśli Lema wątek. Jest to zespół obaw związany, najogólniej mówiąc, z automelioracyjnymi staraniami człowieka. Jedną z dominujących ideologii łączących naukę z myśleniem społecznym stanowi ideologia korekty, która popycha do udoskonalania błędów natury. Dla Lema jest to jednak dążenie paradoksalne, ponieważ człowiek dąży do przekroczenia samego siebie, nie wiedząc na dobrą sprawę, co jest jego istotą, czyli nie wiedząc, czy owo przekraczanie i udoskonalanie nie jest niszczeniem[16]. Być może jest nawet na owo przekraczanie - związane z porzucaniem i zapominaniem siebie - skazany, lecz za mało tego świadomy[17]. U podstaw procesu melioracyjnego tkwi zatem błędne założenie, że potrafimy określić wzorzec, zdefiniować doskonałość człowieka. W istocie jednak nie wiemy, czy człowiek jest elementem porządku ewolucyjnego, cząstką planu Boga czy wreszcie zlepkiem mechanizmu ewolucyjnego i genetycznych błędów lub przypadków. A skoro nie wiemy, tedy udoskonalanie jest być może niszczeniem jakiejś istotnej wartości ludzkiej. Katastrofizm antropologiczny Lema wynika zatem z przekonania, że mamy współcześnie do czynienia z paradoksem umykającego człowieczeństwa: im głębiej sięgają zmiany (zwłaszcza genetyczne), tym skuteczniej tracimy szanse określenia pierwiastka swoiście ludzkiego, a więc planu (lub braku planu) wpisanego w nasze istnienie.

Charakteryzując odmianę drugą, którą nazwijmy katastrofizmem scjentyficznym, wyjść można od często przez pisarza podkreślanych „zanieczyszczeń" nauki[18]...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin