Drzewiński Do jednorazowego użytku.txt

(10 KB) Pobierz
ANDRZEJ DRZEWIŃSKI

DO JEDNORAZOWEO UŻYTKU

Rankiem, kiedy Norbert jak co dnia wychodził po gazetę, zauważył w skrzynce 
listowej szarš kopertę. Gdy jš wyjšł, rzuciło mu się w oczy jego nazwisko i 
adres, starannie wykaligrafowane czarnym tuszem. Zaintrygowany odwrócił list na 
drugš stronę, lecz tam papier był czysty. Wzruszył ramionami i po wejciu do 
mieszkania rzucił przesyłkę na stół, gdyż spieszył się na umówione spotkanie. 
Zabiegał o nie od tygodnia i miał nadzieję, że dostanie wreszcie pracę 
odpowiadajšcš jego kwalifikacjom. Dzień cały miał zajęty. Rozmowa rzeczywicie 
odniosła pozytywny skutek, lecz z gšszczu druczków i pieczštek wydobył się 
dopiero o pištej. Nic więc dziwnego, że kiedy wrócił po kolacji do domu, zegar w 
przedpokoju wskazywał siódmš. O kopercie przypomniał sobie dopiero dwie godziny 
póniej. Wpadła mu w oko, gdy szukał metryki urodzenia. Ciekaw zawartoci wzišł 
jš do ręki, usiadł wygodnie w fotelu i żyletkš rozcišł brzeg. Wewnštrz była mała 
broszurka i kartka. Najpierw wyjšł ksišżeczkę, ale na okładce nie było żadnego 
tytułu. Przerzucił jš szybko; w rodku sam tekst. Skrzywił się zawiedziony 
sšdzšc, że ma do czynienia z reklamówkš jakiej sekty czy stowarzyszenia. Nie 
miał o nich zbyt dobrego mniemania. Aby się upewnić, wytrzšsnšł na stół kartkę. 
Była to rzeczywicie ulotka, ale zupełnie inna, niż sšdził. 
- Informujemy, iż firma wydawnicza "Coxon" rozpoczyna swojš działalnoć 
edytorskš. Poczšwszy od przyszłego miesišca będzie za zaliczeniem pocztowym 
wysyłać swoje pozycje. Firma "Coxon" będzie drukować tylko i wyłšcznie pozycje 
oryginalne i nowatorskie, zarówno pod względem poruszanej tematyki, jak i formy. 
Aby zachęcić Pana do korzystania z naszych usług, załšczamy do ulotki małš 
ksišżeczkę będšcš przykładem tego, co mamy zamiar rozprowadzać. Zaznaczamy, że 
należy jš przeczytać tylko raz, i to o wyznaczonej porze. Chodzi nam o noc z 28 
na 29 maja. Sšdzimy, że stanie się Pan naszym stałym odbiorcš. Ksišżkę 
naturalnie można czytać kiedy indziej, lecz nie przyniesie to żadnych wrażeń. 
To wszystko. U dołu kartki był jeszcze adres firmy. Norbert chwilę się 
zastanowił, ale był pewien, że nazwa "Coxon" nigdy nie obiła mu się o uszy. 
Zerknšł raz jeszcze, lecz nic innego godnego uwagi nie dojrzał. Przyznawał, że 
firma jak na poczštek całkiem dobrze sobie radzi. Oczywicie cały chwyt z 
terminem, kiedy należy czytać ksišżkę, jest zwykłš blagš, ale wrażenie robi. 
Wielu ludzi na to się złapie. On zresztš również. Spojrzał na zegarek. W 
datowniku była liczba dwadziecia osiem. Jak mógł zapomnieć. Od kilku dni 
wiedział, że rozmowę o pracę z szefem firmy ma odbyć dwudziestego ósmego, a 
teraz, gdy już było po fakcie, zapomniał, jaki jest dzień. Wzišł ksišżkę i 
chwilę trzymał w dłoni. Jutro niedziela, a więc nic nie stało na przeszkodzie, 
aby posiedzieć nad tš intrygujšcš lekturš. Ukontentowany klepnšł się po udzie. 
Potem wstał i poszedł przygotować sobie herbatę i co do chrupania. 
Wrócił po kwadransie z parujšcš szklankš i tackš ciastek. Ustawił je na stole 
przy oknie. Zawsze tam czytał, kiedy miał co ciekawego. Przystawił lampę i 
wygodnie usiadł w fotelu. Zanim otworzył ksišżkę, goršco podziękował w mylach 
listonoszowi, że nie spónił się z przesyłkš. Przychodzšc w poniedziałek 
pozbawiłby go całej przyjemnoci. 
Po paru pierwszych kartkach był zawiedziony. Akcję opowiadania rozpoczynały 
rozmylania i wewnętrzna walka młodego naukowca, który odkrył nowy typ pola 
molekularnego i zastanawia się, czy ogłosić to wiatu. Jego rozterka wynika z 
faktu, iż na potwierdzenie własnej teorii zbudował generator pola. Udało mu się 
to bez kłopotów i małym nakładem kosztów. Niestety. Teraz jasne się stało, że 
przemysł zbrojeniowy momentalnie zaanektuje wynalazek konstruujšc na jego 
podstawie straszliwš broń. Poddane jej działaniu przedmioty, ludzie, umocnienia 
będš się rozpadać w pył. Naukowiec porażony tš wizjš postanawia zniszczyć wyniki 
badań, lecz nie potrafi żyć dalej ze wiadomociš przegranej. Dlatego też 
zamierza przeprowadzić ostatni eksperyment, w którym użyje fal molekularnych 
przeciwko sobie i urzšdzeniom. 
Mimo że akcja była prowadzona doć płynnie i bez potknięć, Norbert czuł się 
oszukany, gdyż brakowało emocji, jakie zapowiadała ulotka. Ale tylko do tego 
momentu, gdyż kiedy czytał o tym, jak zdesperowany bohater wyprowadza wóz z 
garażu, a póniej rusza nim przez miasto, zrozumiał, że co w tym jest. Odłożył 
ksišżkę i patrzšc na cianę starał się skupić. Niestety nie mógł zwerbalizować 
myli chodzšcej mu po głowie. Znów spojrzał na strony i czytał: 
"...Irwin wyjechał na pištš Aleję, mijajšc na rogu olbrzymi gmach hotelu 
ŤAstoriať. Gdy pomylał, że włanie w takich hotelach mieszkajš ci, co decydujš 
o życiu milionów, z nienawiciš zacisnšł palce na kierownicy..." - Ależ 
oczywicie - krzyknšł Norbert klepišc się w czoło. 
Jak mógł nie zauważyć, że akcja opowiadania rozgrywa się w jego miecie. 
Przecież hotel "Astoria" rzeczywicie został zbudowany miesišc temu na pištej 
Alei. Zresztš przedtem było kilka innych opisów, które pasowały jak ulał. 
Zaciekawiony poprawił się w fotelu i wcale się nie zdziwił, gdy kawałek dalej 
przeczytał: 
"...Irwin stanšł na wiatłach za białym taunusem. Przyszło mu do głowy, że nawet 
nie wie, jaki dzisiaj jest dzień. Pomylał, że chciałby wiedzieć, jakiego dnia 
umiera. Obok na siedzeniu leżała poranna gazeta. Zanim ruszył ze wiateł, zdołał 
odczytać: dwudziesty ósmy maja..." Norbert kontent umiechnšł się. Wiedział, że 
chwyt autora był prosty. Kazał czytać opowiadanie tego dnia, kiedy rozgrywa się 
jego fikcyjna fabuła. Chwyt prosty, ale jakże skuteczny! Ciekaw nowych 
niespodzianek, Norbert czytał dalej. 
"...Kiedy minšł Dworzec Wschodni, na szybie spostrzegł pierwsze krople deszczu, 
które wkrótce zamieniły się w szereg strumyczków spływajšcych na maskę. Irwin 
włšczył wycieraczki..." 
Norbert podniósł głowę. Na dworze padało i krople deszczu bębniły w parapet, 
który jeszcze przed chwilš był całkiem suchy. Patrzył na to rozwartymi ze 
zdziwienia ustami. Co za przypadek - mylał. Wiedział, że zgodnoć fikcji z 
rzeczywistociš musi być przypadkowa, ale czuł, jak dreszcz emocji przebiega mu 
po plecach. 
Naturalnie teraz już nic nie mogło go odcišgnšć od dalszej lektury. 
"...Kolejne wiatła zatrzymały Irwina na zjedzie z obwodnicy do dzielnicy 
wschodniej. Poczuł, że jest duszno. Chwycił więc za korbkę i pokręcił 
energicznie opuszczajšc szybę. Gdy wystawił głowę, zrozumiał, jak goršco było w 
szoferce. Wdychał powietrze osłaniajšc oczy od deszczu. Spod przymkniętych 
powiek obserwował na niebie małe wiatełka samolotu, który kršżył nad 
niewidocznym lotniskiem..." 
Czytajšc to, Norbert triumfalnie odrzucił głowę i cicho zachichotał. Tak, ten 
człowiek bez wštpienia umiecił fabułę w jego miecie. Ostatecznie przekonał go 
o tym opis skrzyżowania. Znał je dobrze, jako że przez ostatnie dwa lata jedził 
obwodnicš do pracy. Rzeczywicie widać stamtšd samoloty kołujšce nad lotniskiem. 
Zresztš lotnisko widać również z jego mieszkania. Gdy spojrzał przez okno, 
dostrzegł wiatełka samolotu zataczajšcego kręgi nad miastem. 
Niesamowite - pomylał. - Przecież nikt tego nie mógł przewidzieć. 
Instrukcja mówiła, że należy ksišżkę przeczytać w nocy, ale nie precyzowała 
godziny. Gdyby zaczšł jš czytać parę minut wczeniej, to teraz, przy tym 
fragmencie, samolotu by nie dostrzegł. No, oczywicie! Ale trzeba przyznać, że 
zbieg okolicznoci był niezwykły. Zagryzł wargę i czytał dalej: 
"...Gdy skręcił w prawo, aby wyjechać z placu Byrona, z przodu wyskoczył na 
długich wiatłach mały ŤVolkswagenť. Olepiony odbił kierownicš starajšc się 
trzymać krawężnika, ale wóz zarzucił i wpadł w polizg. Z piskiem opon stanšł w 
poprzek jezdni. Mimo że było już po wszystkim, Irwin siedział nieruchomo cišgle 
trzymajšc dłoń na kierownicy. Nawet nie mylał, co by było w wypadku kraksy. 
Wiedział, że to, co wiezie, nie może się dostać w niczyje ręce. Gdy się 
uspokoił, otworzył drzwiczki i wyskoczył na mokry asfalt. Chciał sprawdzić, czy 
z furgonem wszystko w porzšdku..." 
Norbert przestał czytać, ale mimo to cišgle nie podnosił głowy. Przed momentem 
zrozumiał, że bohater opowiadania będzie przejeżdżał obok jego domu, ale nie to 
go usztywniło. Przyczynš był dwięk, który w czasie czytania dobiegł jego uszu. 
Tym dwiękiem bez wštpienia był pisk opon samochodowych. 
Podniósł głowę: cisza, tak zwykła na jego ulicy. Wiedział, że zachowuje się 
idiotycznie, ale to było silniejsze. Podniósł się z fotela i na palcach zrobił 
dwa kroki w kierunku okna. Wstrzymujšc oddech przytknšł nos do szyby, uważnie 
obserwujšc jezdnię. Przeszkadzały mu w tym krople deszczu spływajšce po szybie. 
Naturalnie wszystko było w porzšdku. Na dole pusto, żadnego furgonu ani niczego 
innego. Nawet ludzi pogoda zapędziła do domów. Uspokojony znów opadł w fotel. A 
więc zdawało mu się. Nic dziwnego. Lektura w połšczeniu z tym deszczem i 
samolotem była bardzo sugestywna. Przeszło mu przez myl, że firma dopnie swego 
i będzie miała w jego osobie stałego odbiorcę. Tak, był tego pewien. Wzišł 
ksišżkę i czytał dalej czujšc, jak go to coraz bardziej wcišga. "...Irwin wsiadł 
do szoferki. Wszystko w porzšdku. Mógł ruszać. Był cały mokry, ale doszedł do 
wniosku, że dla człowieka, który umrze za kilkanacie minut, jest to bez 
znaczenia. Chwycił za dršżek i wrzucił bieg. Samochód wolno ruszał, a gdy już 
był na właciwej drodze, ostro przyspieszył..." 
Norbert uniósł wzrok znad ksišżki i spojrzał przez zachlapanš błotem szybę 
samochodu. Był na ulicy prowadzšcej za miasto. Włanie mijał stojšcš przy 
krawężniku krzykliwš reklamę firmy "Coxon". Zmarszczył brwi, jakby nad czym si...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin