Baśnie z 1001 nocy 8.txt

(52 KB) Pobierz
tytuł: "Opowieć o hebanowym rumaku"
Z cyklu: "Bani 1001 nocy"

W zamierzchłych czasach żył sobie król, władca potężny i przez wszystkich szanowany. Miał on trzy dorodne córki, piękne niczym powiata księżyca lub usiana kwieciem łška, a poza tym jeszcze syna, który blaskiem swej urody zaćmiewał księżyc. Kiedy pewnego razu król, siedzšc na wysokim tronie, sprawował rzšdy, stanęło przed nim trzech mędrców, z których jeden przyniósł ze sobš pawia ze szczerego złota, drugi - róg z mosišdzu, a trzeci - rumaka z koci słoniowej i hebanowego drewna. Tedy król ich zapytał: - Cóż oznaczajš te przedmioty? I jaki można mieć z nich pożytek? Pierwszy odpowiedział mędrzec ze złotym pawiem: - Wiedz, najjaniejszy królu, iż pożytek z pawia tego polega na tym, iż za każdym razem, kiedy mija godzina w nocy czy we dnie, paw bije skrzydłami i krzyczy. Po czym przemówił mędrzec z mosiężnym rogiem: - Wiedz, najjaniejszy królu, iż róg ten, umieszczony na bramie miasta, zastępuje strażnika. Skoro tylko nieprzyjaciel chce wtargnšć do grodu, głos rogu niezwłocznie ostrzega, tak że wróg zostaje rozpoznany i może być obezwładniony. A na samym końcu zwrócił się do króla trzeci mędrzec, który miał ze sobš hebanowego konia: - Pożytek z tego rumaka, najjaniejszy królu, polega na tym, iż tego, kto go dosišdzie, poniesie do każdej krainy, jakš jedziec sobie wybierze. Król za odpowiedział: - Okażę wam mojš wspaniałomylnoć dopiero wtedy, gdy przekonam się o czarodziejskiej mocy waszych trzech osobliwoci. Po czym wypróbował złotego pawia i stwierdził, iż było tak, jak mówił mistrz, który go wykonał. Potem król wypróbował róg i stwierdził jego czarodziejskš moc, którš twórca rogu zachwalał. Stwierdziwszy to, król zwrócił się do obu mędrców i rzekł: - Poprocie mnie o jaki dowód łaski, abym mógł go wam okazać. A oni odpowiedzieli: - Prosimy cię, najjaniejszy panie, aby każdemu z nas dał po jednej z twoich córek za żonę. I król raczył każdemu z nich dać rękę jednej z córek. Ostatni zbliżył się do władcy mędrzec, który był przyniósł hebanowego konia, ucałował ziemię u stóp monarchy i powiedział: - O największy królu naszych czasów, nie poskšp i mnie łaski, jakš towarzyszom moim okazałe! A król na to: - Przedtem muszę wypróbować to, co mi przyniósł. Wówczas wystšpił naprzód królewicz i tak rzecze: - Ojcze, chciałbym dosišć tego rumaka, aby przekonać się o jego zaletach i mocy. - Miły synu - odparł król - uczyń, jak chcesz. Królewicz dosiadł rumaka z hebanowego drewna i uderzył go piętami po bokach, ale koń ani drgnšł. Tedy królewicz zawołał: - Powiedz mi, mędrcze, gdzie się podziała ršczoć twego konia, którš się tak chełpiłe? Mędrzec za podszedł do rumaka, pokazał królewiczowi rubę, za pomocš której koń mógł unieć się w powietrze, i powiedział: - Przekręć! Skoro królewicz to uczynił, hebanowy koń ruszył z kopyta i uniósł się wraz z jedcem ku chmurom na wysokim niebie. I leciał tak coraz wyżej, aż znikł z oczu. Królewicz zaniepokojony podniebnš jazdš jšł już żałować, iż dosiadł owego rumaka, i zawołał: - Ten niecny mędrzec uknuł zdradę, aby mnie zgubić. Ale nie ma siły i władzy większej od tych, które ma Allach! Po czym królewicz zaczšł dokładnie oglšdać swego wierzchowca. I kiedy wszystko zbadał, zauważył niewielkie ruby na prawej i na lewej łopatce hebanowego konia. "Nie widzę żadnych szczególnych znamion na moim rumaku, poza tymi dwoma rubami" - rzekł sam do siebie i przekręcił tę, która znajdowała się na prawej łopatce. Ale wtedy koń jeszcze szybciej zaczšł unosić się w przestworza. Królewicz więc spojrzał na lewš łopatkę, po czym przekręcił drugš rubę i od razu koń zaczšł się opuszczać ku ziemi, powoli, coraz niżej i niżej, podczas gdy królewicz niepokoił się o swoje życie. Uwiadomiwszy sobie jednak szczególne właciwoci konia, królewicz uradował się w sercu swoim i dziękował Allachowi za łaskę, której ten udzielić mu zechciał, ratujšc go przed niechybnš zgubš. I tak koń opuszczał się przez cały dzień, albowiem unoszšc się wzwyż, daleko już był odleciał od ziemi. Przy tym królewicz kręcił rubami na łopatkach konia, jak mu się tylko podobało, to unoszšc się w górę, to znów opadajšc. Opanowawszy całkowicie swego wierzchowca, w końcu obniżył znacznie wysokoć lotu i szybował tuż nad samš ziemiš. Przyglšdał się z ciekawociš nieznanym krajom i miastom, między którymi było jedno szczególnie piękne, położone poród soczystozielonych łšk, bujnie rosnšcych drzew i srebrzystych strumieni. Królewicz jšł się namylać i tak do siebie powiedział: "Ciekaw jestem, jak się to miasto nazywa i w jakiej leży krainie!" Po czym zaczšł nad miastem owym kršżyć w powietrzu, przyglšdajšc mu się to z prawej, to znów z lewej strony. Ponieważ jednak dzień już się chylił ku wieczorowi i słońce było bliskie zachodu, królewicz zdecydował, iż nie znajdzie piękniejszego miejsca do przenocowania niż owo miasto, i postanowił spędzić tam noc, a dopiero nazajutrz do swojej rodziny i królewskiego zamku powrócić. "Wtedy opowiem - mylał - moim najbliższym, a zwłaszcza ojcu, o wszystkim, co mi się przytrafiło i co na własne oczy widziałem". Zaczšł więc szukać sobie odpowiedniego do lšdowania miejsca, gdzie mógłby wraz ze swoim wierzchowcem znaleć bezpieczne schronienie, tak aby nikt ich nie zoczył. A kiedy tak się rozglšdał, ujrzał nagle porodku miasta wznoszšcy się wysoko zamek, otoczony warownym murem z wielu strzelistymi wieżyczkami. "Oto jest piękne miejsce" - rzekł sam do siebie i zaczšł kręcić rubš, za pomocš której koń opuszczał się ku ziemi. Leciał niżej i niżej, aż w końcu wylšdował łagodnie na tarasie płaskiego zamkowego dachu. Wylšdowawszy zeskoczył z konia, podziękował Allachowi i zaczšł obchodzić hebanowego rumaka dookoła, aby mu się dokładniej przypatrzyć. Przy tym tak do siebie mówił: "Na Allacha, ten, kto potrafił konia tego z takim kunsztem zmajstrować, jest zaiste nie byle jakim mędrcem! Jeli Allach miłociwy pozwoli mi jeszcze czas jaki pożyć i w dobrym zdrowiu do mojej ojczyzny i mych najbliższych powrócić, to nie odmówię owemu mędrcowi żadnego dobrodziejstwa ani dowodu łaski". Po czym królewicz usiadł cichutko na tarasie zamkowym i siedział tak, aż upewnił się, że wszyscy w miecie udali się już na spoczynek. Ponieważ jednak dręczyły go głód i pragnienie, gdyż od czasu pożegnania się z ojcem żadnego jadła ni napoju nie skosztował, mówił do siebie: "W takim zamku jak ten nie może przecież brakować pożywienia". Przeto pozostawił swego konia na tarasie i poszedł poszukać czego do jedzenia. Natrafił najpierw na jakie schody, którymi zaczšł schodzić, i znalazł się porodku dziedzińca, wyłożonego marmurowymi płytami. Zachwycił się pięknem podwórca i otaczajšcej go budowy. Ale w całym zamku nie usłyszał ludzkiego głosu ani nie zauważył żywej duszy. Stał tedy bezradnie, oglšdajšc się to na prawo, to na lewo, i nie wiedzšc, dokšd się zwrócić. Wreszcie tak do siebie powiedział: "Nie mogę nic lepszego uczynić, jak wrócić na to miejsce, gdzie stoi mój koń, aby przy nim noc spędzić. Jutro rano dosišdę znów mego hebanowego wierzchowca i odlecę z tego bezludnego pustkowia". Gdy tak stał i w duchu do siebie przemawiał, ujrzał nagle, że zbliża się do niego jaka jasnoć. A kiedy przyjrzał się dokładnie owej jasnoci, zobaczył, że to gromada dziewczšt, a wród nich jedna, najpiękniejsza ze wszystkich, przypominajšca smukłociš strzelistš kolumnę. Janiała ona jak księżyc w pełni, kiedy króluje w swej powiacie na niebieskim tronie. Była to córka władcy owego miasta. Ojciec miłował jš czule i dla niej to kazał wybudować ten piękny zamek. Zawsze, kiedy księżniczka czuła jakowy ciężar na sercu, udawała się ze swymi niewolnicami do owego zamku i pozostawała tam przez dzień, dwa albo i dłużej. Po czym powracała znów do innego zamku, z którego była przyszła. Otóż przytrafiło się, że włanie tego wieczoru przybyła tu, aby rozerwać się nieco i pocieszyć w strapieniu. I oto kroczyła poród orszaku swych niewolnic, pod ochronš olbrzymiego sługi z wielkim mieczem u boku. Skoro tylko wkroczyła na zamek, rozesłano przed niš miękkie dywany i zapalono wonne kadzielnice, a dziewczęta przygrywały i umilały pobyt swojej pani. Kiedy tak księżniczka weseliła się w najlepsze, królewicz znienacka rzucił się na owego uzbrojonego sługę, uderzył go i obalił na ziemię. Po czym wyrwał mu z ręki miecz, podbiegł do gromady dziewczšt, które królewnę otaczały, i rozpędził je na wszystkie strony. Skoro księżniczka ujrzała go w całej jego krasie, zawołała: - Czy ty jest tym młodzieńcem, który wczoraj ojca o rękę mojš prosił i któremu ojciec odmówił, twierdzšc, iż jest szpetny? Na Allacha, ojciec mój skłamał, kiedy słowa te wypowiadał! Gdyż zaiste jeste najpiękniejszy z pięknych. W rzeczy samej był dnia poprzedniego u ojca księżniczki i prosił o jej rękę pewien indyjski królewicz, który spotkał się z odmowš z powodu odrażajšcego wyglšdu. Ponieważ księżniczka jednak mylała, że królewicz był owym o rękę jej się starajšcym, podeszła do niego, objęła go, ucałowała i usiadła u jego boku. Wówczas niewolnice podniosły krzyk wniebogłosy: - Dostojna pani, przecież to nie ten, który wczoraj ojca twego o rękę twojš prosił. Tamten był szpetny, a ten jest przecudnej urody. Tamten, który ojca twego błagał, aby dał mu ciebie za małżonkę, i któremu twój rodzic odmówił, nie jest wart być sługš tego pięknego młodziana. Zaiste, dostojna pani, ten oto młodzian jest godny najwyższej czci. Po czym dziewczęta podeszły do olbrzymiego sługi, który wcišż jeszcze leżał zemdlony na ziemi, i ocuciły go. Przerażony sługa skoczył na równe nogi i jšł szukać swego miecza. Tedy niewolnice tak do niego rzekły: - Ów młodzian, który ci miecz odebrał i obalił cię na ziemię, siedzi teraz obok księżniczki. A było tak, że władca owego miasta wyznaczył owego olbrzyma na strażnika swojej córki, aby strzegł jej jak oka w głowie przed zmiennociš losu. Toteż sługa natychm...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin